niedziela, 1 marca 2015

Rozdział 29:

Razem z Andim wróciliśmy do Niemiec wcześniej niż to planowaliśmy. Przez cały weekend nie odchodziłam od jego szpitalnego łóżka. Już byliśmy oficjalnie parą, choć nawet o tym nie rozmawialiśmy. Myślę, że to było jasne, po wyznaniach w kartce. Oboje to czuliśmy i tyle wystarczy.
Uśmiechnęłam się do niego po raz kolejny, a on trzymał moją dłoń w uścisku swojej. Słowa nie były potrzebne. Nasz wzrok spotykał się co jakiś czas, a wtedy chłopak również szeroko się uśmiechał.
Zadzwonił telefon Welliego. Podałam mu go, dzwonił Marinus, który przejmował się losem przyjaciela. Z resztą nie tylko on. Jego fanki pisały na jego stronie internetowej o tym, jak go kochają, że czekają aż wróci, że życzą mu zdrowia itd. Dlatego Andi co jakiś czas robił sobie zdjęcie i wklejał tam, by wiedziały, że żyje. Może powinnam być zazdrosna? Z drugiej strony byłoby to strasznie głupie. Andreas tyle czekał, aż się zdecydowałam, więc czemu teraz nagle miałabym mu się zdradzić? Ufałam mu i tyle musiało wystarczyć.
-CO!? – Andreas roześmiał się. Ciekawe co też ten Mari mu opowiada!
Pewnie znów odstawili jakąś głupią akcje. Wróciłam pamięcią do tego, co jeszcze trzy dni temu działo się na zawodach. Na przykład jak uderzyłam Krafta. Trochę jest mi go szkoda, patrząc na to teraz. Skoczkowie, jak i fani skoków, a może raczej jak wszyscy, którzy to widzieli, mieli z niego ubaw. Przynajmniej dzięki temu odwróciłam uwagę od Ditharda i jego różowych prosiaczków! Zawsze są jakieś plusy i minusy podjętych przez nas decyzji.
Teraz często się nad tym zastanawiam. Co by było, gdybym porozmawiała z Andim przed jego skokiem? Albo gdybym w ogóle tam nie pojechała? Czy wtedy też przydarzyłby się mu ten wypadek ? Może to wcale nie było związane ze mną, tylko po prostu Andreas miał pecha? W takim sporcie, jakim są skoki, takie wypadki są bardzo ściśle powiązane. Wystarczy tylko jeden mały błąd…
-Alex!- blondyn dalej głośno się śmiał. Przyjrzałam się mu uważnie. Chciałabym, żeby zawsze był taki szczęśliwy. – Myślisz, że twoi rodzice byliby bardzo źli, gdybyś tak przypadkiem wymieniła te swoje nowe buty?
-Pewnie zależy na co…- rzeczywiście! Zostawiłam swoją torbę tam i chłopcy mieli ją mi przywieźć. Jak tak dalej pójdzie, to pewnie sprzedadzą lub wymienią też resztę…
-Na japonki.
-Moje nowiusieńkie buty trekkingowe na japonki!?- zapewne zrobiłam wielkie oczy.
-Ale trzeba zauważyć, że firmowe i bardzo stylowe.- zauważył skoczek.
-Ale…
-Ooo i jedna koszulka Alex nie nadaje się do użytku? – chłopak podniósł jedną brew do góry.- No to ciekawie. Dobra, bo moja dziewczyna doznała szoku… No nie gadaj! Dobra, cześć. Wpadnij do mnie, jak wrócicie.- rozłączył się i odłożył komórkę na stolik, który stał obok łóżka.
-Nie mów, że koszulka, którą dostałam od Maćka… - jęknęłam.
-Nie, nie ta… Ta co dostałaś od swojego taty niedawno…- przeciągnął ręką po swoich włosach, mimo że leżał w szpitalu, były one idealnie ułożone.
-ANDREAS! – warknęłam, oczekując na wyjaśnienia.
-Opijali brąz Freunda. Starsze pokolenie miało złoto i też zrobili imprezę. No wiesz, chcieli być lepsi od nas, znaczy naszych. I potem jakoś tak się stało, Marinus nie pamięta jak, że wymienił się z Kasaim na dwie flaszki i japonki, za twoje buty. Bo starsi mieli lepsze zaopatrzenie, że tak to ujmę. Mieli przewagę ilościową, ale na pewno nie jakościową!
-Do rzeczy, a co z koszulką?- choć z drugiej strony to nie wiem, czy chce wiedzieć…
-Po tej japońskiej wódce Markus puścił na nią pawia…- chłopak nie mógł powstrzymać się od śmiechu.
-Biedna moja koszulka… I po co dla tego Noriakiego, czy jak on tam się nazywa, moje buty?
-On też się nad tym podobnież zastanawiał, gdy wytrzeźwiał…
-A może mógłby mi je oddać?- zapytałam niepewnie.
-Niezbyt. Kubacki powiedział, że sprzeda je na allegro, bo dotykały je ręce byłych, aktualnych i przyszłych mistrzów świata.
-Eh nie chce chyba wiedzieć, kto je dotykał…- pokręciłam głową.
-Chyba ci telefon dzwoni…- był wyciszony i jedynie ekran się świecił. Odebrałam. Tata czekał na mnie pod szpitalem. No tak, jutro szkoła! Witaj nudne życie…
-Muszę jechać… Zadzwonisz, jak będziesz miał siłę? – spojrzałam prosto w te jego błękitne oczy, w których można byłoby się utopić.
-Daj znać, jak będziesz miała czas. Ja mam go teraz nadto. –przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił. Pocałowałam go w czoło i pobiegłam do samochodu rodziców.
Usiadłam obok kierowcy i przyglądałam się miejscom, które mijaliśmy z dużą prędkością.
-Jesteście razem z Wellingerem?- zapytał nagle, przyciszając nieco radio, w którym leciała jakaś nieznana mi piosenka po niemiecku.
-Tak jakby. – wzruszyłam ramionami i spojrzałam na ojca.- A co?
-Chyba musimy odbyć TO rozmowę, jedną z tych najtrudniejszych, które rodzic musi przeprowadzić z dzieckiem.
-Oh… Myślę, że już na to trochę za późno.- roześmiałam się.
-Czy ty już…? – zbladł, a jego głos zadrżał.
-Nie! Tato… Po prostu myślę, że w tych sprawach uświadomił mnie Internet, kumple z liceum i te sprawy. Wiem, jak powstaje dziecko itd. Jak mama się będzie pytała, to powiedz, że rozmowa poszła dobrze.- uśmiechnęłam się do niego, a on głośno odetchnął. Byłam pewna, że to mama zmusiła go do tego, bo sama nie lubiła mówić o uczuciach i intymnych sprawach, jak i ja. Rozumiałam ją, ale dlaczego kazała rozmawiać o tym ze mną ojcu? Przecież to jasne, że chyba żadna nastolatka nie otworzyłaby się przed ojcem. A już na pewno ja nie miałam żadnych powodów, żeby się przed nim otwierać. Oprócz kilku pocałunków ( dość namiętnych) z różnymi typami w Londynie, nie miałam niczego gorszego na sumieniu! Bo romantyczne pocałunki z Andim, to w ogóle inna bajka… Na samą myśl o tym poczułam motylki w brzuchu. Zaczęłam się śmiać, sama nie wiem czemu. Może przypomniał mi się ten pocałunek z Kraftem? Może chodzi o buty i koszulkę… Właśnie! Trzeba to jakoś tacie wytłumaczyć…
-Moglibyśmy zajechać do sklepu po buty, bo nie będę miała w czym iść jutro do szkoły.- oznajmiłam mu.  Nie pytał o nic, chyba dalej był zestresowany rozmową i pewnie rozmyślał nad tym, jakie sprawozdanie zdać z tej rozmowy żonie.
Zajechaliśmy do galerii i weszliśmy do obuwniczego. Wybrałam buty, niemalże identyczne do tych straconych, po czym zapłaciliśmy za nie. Tata stwierdził, że pójdzie do Fast fooda, który się tu znajdował i coś nam zamówi, bo przecież został nam jeszcze spory kawałek drogi do domu, a ja w tym czasie mogę połazić po sklepach.

Weszłam do jednej z mniej znanych sieciówek i rozejrzałam się. A więc tu tata kupował te tandetne koszulki! Zaczęłam szukać dokładnie takiej samej, jaką dostałam od niego dwa tygodnie temu. Pisało na niej coś, żeby się nigdy nie poddawać. Była pomarańczowa, a napisy były czarne. Tak, to ta. Wygrzebałam swój rozmiar i poszłam do kasy, by zapłacić za nią. Dał za nią 20 euro? On chyba nie ma na co wydawać kasy… Dobrze, że zgarnęłam trochę pieniędzy za te zakłady chłopaków. Akurat pokryły koszty ich zabawy. Schowałam do torebki, na sam jej spód, by tata nie zauważył. No i problem z głowy! A o buty może po prostu nie będzie pytał?
Krótki coś wyszedł ten rozdział, ale może kolejny wyjdzie dłuższy :) Tak naprawdę, to poprzedni rozdział miał być ostatnim, mam nawet napisany epilog, ale może trochę go zmienię i będzie idealnym rozdziałem za jakiś czas :D Chyba nie potrafię się rozstać z Alex i resztą :) 
Jutro poniedziałek, więc życzę wam powodzenia! Trzymajcie się <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz