środa, 27 sierpnia 2014

Rozdział 7

Była już 10. Zaraz moja ‘randka’ z Andreasem. Zeszłam cicho na dół i zatrzymałam się na korytarzu.
-Zgodzić się?
-Nie wiem. W sumie go nie znamy…
-Wydawał się być miły.- mama upierała się, a ja stałam za ścianą i postanowiłam jeszcze przez chwilę posłuchać rozmowy rodziców. Wiem, że to nieładnie, ale gorsze rzeczy się w życiu robiło…
-Młody jest, różne głupoty takim chodzą po głowie.
-Conor też młody, a umiał się zająć Alex.
-Ale jak on się nią zajmował!?
-Najlepiej jak umiał.- teraz mama się chyba wkurzyła.- Lepiej niż my…- dodała po chwili.
-Dobra. Pogadamy z nią jeszcze o tym.
Wiedziałam o czym rozmawiali. O moim wyjeździe z Andreasem. Gdyby moje dziecko wypaliło z takim czymś, raczej bym jego nie puściła. Jednak moi rodzice są inni, chcą wynagrodzić stracony czas… Może to i lepiej?
-Nieładnie tak ludzi obgadywać.- weszłam do salonu i usiadłam na kanapie, pomiędzy rodziców.
-Ile lat ma ten Andreas? – zapytał tata. Ile on może mieć lat!?
-Nie ładnie pytać o wiek.
-Gdzie mieszka?
-W Weißbach.
-A gdzie to?- zapytała mama. -Myślałam, że on mieszka tu.
-Daleko. Sama nie wiem.
-No to co ty o nim wiesz?- powiedział podirytowany tata.
-Nazywa się Andreas Wellinger, jest skoczkiem z niemieckiej reprezentacji i należy do klubu w Ruhpolding. Zna angielski i uratował mnie od torebkowej zagłady.
-Co?- tata musiał czegoś nie zrozumieć…
-Przetłumaczył jej o co chodziło sprzedawczyni.-… ale mama szybko mu to wytłumaczyła. Ja bym to zrobiła lepiej, podkreślając dobre cechy chłopaka, no ale cóż… Kto pierwszy, ten lepszy.
-Jest bardzo miły, pomocny. Jego przyjaciele też są mili i bardzo fajni. Marinus wydaje być się bardzo zabawny.
-Kto to?- tata naprawdę nie nadążał…
-Kolejny skoczek.- …ale mama za niego nadrabiała.
-To co mogę z nim jechać?- byłam pewna, że usłyszę słowo ‘tak’.
-Nie.- a tu kolejne zdziwienie…
-Okey, nie poznaje was.- poddałam się.
-Ale możesz pojechać z nami.- dokończył.
Przyznaję, udało mu się mnie zaskoczyć.
-Jesteś najlepszym tato pod słońcem! Ty mamo też jesteś najlepsza!- przytuliłam ich mocno do siebie.- Kocham was!- mama poszła do kuchni zrobić mi jakieś śniadanko, ależ oni mnie rozpieszczają! A gadają na Conora….- Co będziecie teraz robić? -zapytałam.
-Ja idę do firmy z moim wspólnikiem. Właśnie, musisz poznać jego syna. Jest od ciebie rok młodszy, może się dogadacie. A mama zapewne będzie dalej ogarniać dom.
-Już jest ogarnięty. A jeżeli ten chłopak gada po niemiecku, to się nie dogadamy.
-Zna angielski. A ty co zamierzasz dziś robić?
-O 12 niemiecka reprezentacja ma trening, więc pójdę i powiem Andereasowi co postanowiłeś. A potem to nie wiem, pewnie pójdziemy gdzieś z Andim i Marinusem. Musimy się bardziej poznać.
-To o której zamierzasz wrócić?- zapytał podejrzanie.
-A do której może mnie nie być?
-O 19 masz być w domu. Możesz go zaprosić na kolację, dziś będę w domu, to go poznam.
-Kurcze…- jęknęłam.
-Co?
-Bo wiesz, czuję się tak, jakbym przedstawiała wam co najmniej swojego chłopaka, a on nie jest moim chłopakiem.
-I dobrze, że nie jest twoim chłopakiem.
-Jak codziennie będzie przychodzić do nas na kolacje, to kto wie…- wyszczerzyłam zęby.
-Alex, chodź jeść!
Gdy zjadłam i wzięłam szybki prysznic, postanowiłam wyglądać dziś jeszcze lepiej niż zwykle.
Otworzyłam szafę. Nie powiem, że było w niej wszystko poukładane… Ale… No dobra, umówmy się, że wszystko było na szybkiego wyrzucone do niej z torby. Jeszcze kiedyś to poukładam. Teraz muszę wygrzebać z niej jakąś sukienkę. Tak, sukienkę. Na imprezy Conora nie zakładałam sukienek, a dziś założę. Taka miła odmiana.
Po kilku minutach poszukiwań znalazłam moją starą, dawno zapomnianą, turkusową sukienkę. Szukając jej czułam się, jak w kopalni, musiałam przełożyć tyle ubrań… Do tego założyłam swoje błękitne conversy. Teraz musiałam ogarnąć fryzurę i byłam niemalże gotowa.
Spojrzałam na zegarek. Kurde, była już 11.50! Czy ja nigdy nie mogę wyrobić się szybciej i mieć więc czasu!? Do tego ktoś zatrąbił przed domem… Zaraz, to samochód Andiego!
Wzięłam swoją małą, czarną torebkę. Włożyłam do niej komórkę. Założyłam swoje serduszko i zbiegłam po schodach na dół.
-Ja już wychodzę!- krzyknęłam i po chwili zbliżałam się już do samochodu skoczka.
-Hej.- chłopak wyszedł z samochodu.- Podwieźć cię gdzieś?
-Hmm… chętnie bym skorzystała.
-Tylko gdzie?- zapytał tym swoim głosem.
Jak ten chłopak na mnie działa…
-Ty wiesz gdzie. – uśmiechnęłam się, a on odwdzięczył się tym samym.
I znów zapatrzyłam się w jego piękne, niebieskie oczy.
-Halo, Ziemia do Alex!- wyrwał mnie z zamyśleń.
-Oj, sorki.  To co jedziemy?- zapytałam, żeby uniknąć dalszych pytań.
-Myślałaś o tym… Conorze?- wiedliśmy do samochodu.
-Tak jakby.
Tsaa o Conorze… Akurat!
-Marinus miał się dziś najeść. Poza tym mam dla niego prezent. Ty mu dasz, czy ja?
-Ale, że co?- nie zrozumiałam, ale gdy ponownie na jego twarzy zagościł szeroki banan, wiedziałam już o co mu chodziło.- Kupiłeś snickersa? – kiwnął głową, na co roześmiałam się.- A nie pogniewa się?
-Nie. Pewnie będzie się śmiać.
-A co jeśli nie?
-Znam go lepiej. No to zajechaliśmy.
-Dlaczego na waszych treningi nikt nie przychodzi?
-Bo nikogo nie wpuszczają, żeby nas nie rozpraszać.
-To jak ja wczoraj weszłam?
-No właśnie nie wiem. Miałaś szczęście. Ale teraz będą cię wpuszczać bezproblemowo.
-Dlaczego?
-Bo jesteś ode mnie.
-Ale ze mnie szczęściara!- może nie jąkam się już tak, jak to robiłam wczoraj, ale chłopak dalej mnie onieśmielał. W Anglii jakoś prościej było podrywać fotografów…
Poszliśmy na skocznię. Chyba byli już wszyscy, dokładniej mówiąc trener kadry, Marinus, Severin no i my.
-Twoja sukienka pasuje do włosów.
-A ten znów o włosach.- jęknął Andreas.
-Bo jej włosy są zajefajne.- stwierdził Marinus i oddalił się od nas.
-To co idziesz na trybuny, czy rozgrzewasz się z nami?
-No co ty. Rozgrzewać się z wami? Nie zasłużyłam na to.
Andreas roześmiał się.
-Welli, chodź! Później pogadasz ze swoją przyjaciółką.- zawołał go Freund.
Chłopcy wyciągali się poprzez różne ćwiczenia, a trener jechał po nich równo. Nadawałabym się na takiego trenera, ale nie koniecznie Andreasa, na niego nie umiałabym krzyczeć… No ale Jack’a… albo Conora… Właśnie zadzwonię do niego!
-Hej!- krzyknęłam do telefonu.
-Czego się drzesz?- czemu telefon Conora, odebrał Jack?
-Bo lubię. Nie nauczyli cię, że nie tyka się nie swoich rzeczy?
-Tamten zapomniał komórki, patrzę ty dzwonisz, no to mówię: odbiorę. A tu od razu z krzykiem.
-To czego się czepiasz.
-Bo lubię.
-Ale śmieszne. Czemu nie jesteś taki miły, jak w dniu, w którym wyjeżdżałam?
-Bo dziś nie wyjeżdżasz do Niemiec.- roześmiał się perfidnie.
-Ale śmieszne, hehehe.
-Dobra, co tam?
-Jestem na treningu niemieckich skoczków. – pochwaliłam się od razu.
-Nie sądziłem, że jesteś zdolna się w kimś aż tak bardzo zakochać.
-A Jack miły, jak zawsze! Z resztą, co ty wiesz?
-No, gdyby Conor wziął cię na swoje lekcje śpiewu albo gdy nagrywa coś, to poszłabyś siedzieć z nim godzinami i słuchać jak śpiewa w kółko to samo? Nie, bo to nudne. A dla tego swojego Szwaba chodzisz i patrzysz jak skacze.
-Bo to ciekawe.
-Nie oszukujmy się, dla ciebie imprezy są ciekawe.
-Wal się.
-Nie no, my nawet przez komórkę nie umiemy rozmawiać.
-Bywa… To co u ciebie… i Lou?
-Idziemy dziś na randę.
-Ooo.
-No. Właśnie, muszę się już zacząć szykować. Paaa piękna.
-Najpierw obraża, a potem nazywa piękną…
-No to paa paskudo.
-Debil.- rozłączył się.
-Z kim rozmawiałaś? – chyba za głośno krzyknęłam ‘debil’, bo Andi przyszedł sprawdzić co się dzieje.
-Z bratem Conora.
-To czemu go tak wyzywałaś?
-Nie ważne, my w sumie tak zawsze. Jest spoko. Możesz wracać się rozgrzewać.
-No my już po rozgrzewce.
-Tak szybko?
-No. Długo z nim gadałaś.
-Aaa dobra. Spoko. To teraz skupiam się tylko na was.
-No ja myślę. Mamy zaproszenie od Marinusa.
-Ooo jakie?
-Na obiad.- roześmiał się.- On może ciągle jeść. Kiedy dać mu nasz prezencik?
-Nie wiem. Jak skończycie skakać.- chłopak wrócił do reszty i zaczęli skakać.
Nie wiem o co chodziło Jackowi. Naprawdę spodobały mi się skoki. Wcale nie były nudne. No i dla mnie nie są ciekawe tylko imprezy… Za kogo on mnie uważa!? Dobra, nie myślę o tym. Skupiam się na skokach… Ale jednak Jack to umie wyprowadzić człowieka z równowagi.
Nagle ktoś wszedł na skocznie. Był w stroju narciarskim i biegnąc do trenera, robił jakieś wymachy.
-Przepraszam, za spóźnienie trenerze. Nie możemy mieć treningów gdzieś indziej?
-Nie.- odpowiedział mężczyzna.- Rób rozgrzewkę i dołączaj do reszty!
Skoczek zbliżał się do mnie.
-Hi.- spojrzał się na mnie, po czym położył swoją torbę na siedzeniu obok mnie.-Ich bin Andreas.- podał mi rękę. Mówił po niemiecku, ale to zrozumiałam.
-Ich bin Alex und czy możesz po angielsku?
-A no spoko. – roześmiał się.- Nie jesteś stąd? Co tu robisz?
-Przyszłam z Andreasem.
-Wellinger ma dziewczynę? I nic mi nie powiedział… Nieładnie…
-Nie jestem jego dziewczyną. – poprawiłam go, ale i tak czułam, że się zarumieniłam.
-A to przepraszam.- chłopak na chwile się speszył.- Pewnie przyjechałaś tu na wakacje.
-Nie. Przeprowadziłam się tu.
-Ooo. To gdzie teraz mieszkasz?
-O tam.- wskazałam na mój domek, który było skąd widać.
-Szczęściara. Mieszkać tak blisko skoczni. Ja muszę tu niezły kawał drogi przyjeżdżać. Ale Wellinger tu chciał, nie wiem jak to zrobił, ale udało mu się namówić trenera…
-Wank!- zawołał trener.
-Sama widzisz muszę iść.

-No jasne. Powodzenia.- uśmiechnęłam się do niego i chłopak odszedł.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozdział 6

-Tam masz łazienkę.- wskazałam na jedne z drzwi. Sama już się połapałam, co gdzie się znajduję.
Weszłam do kuchni, gdzie krzątała się moja mama.
-Widziałam, że ten Niemiec znów cię przywiózł. Mówiłaś przecież, że idziesz na skocznie, a wracasz z nim.
-Bo on jest skoczkiem.- wyszeptałaś.
-Czemu mówisz tak cicho? Boisz się taty? On się na pewno ucieszy, masz kolegę i to skoczka.
-Eh.. Mamo?
-I do tego takie ciacho.- zażartowała, a wtedy Andi wszedł do kuchni. Chłopak się zarumienił.
-Dzień dobry.- powiedział niepewnie.
-Wpadka.- szepnęłam mamie do ucha. Mama też zrobiła się czerwona jak burak.
-Dzień dobry.- odpowiedziała w końcu.- Zrobić wam coś do jedzenia? Pewnie jesteście głodni.
-Nie trzeba.- odpowiedział grzecznie Andreas.
-Mogłabyś coś zrobić, przeze mnie Andi nie zjadł kolacji.
-To przyjdźcie za jakieś 15 minut.
Weszliśmy po schodach na górę.
-No to, to jest mój pokój.- powiedziałam dumnie. No, bo naprawdę byłam z niego dumna. Podobał mi się. Był taki mój, w moim stylu.
-Jakie masz widoki. Widać stąd jak skaczemy?
-Nie.
-Szkoda.
-Dlaczego?- zapytałam.
-Bo jakbyś mnie zobaczyła, to byś przyszła mi pokibicować.
-Jeszcze byś przeze mnie źle skoczył.
-No, jakbym się zapatrzył na te twoje włosy, to kontuzja gotowa.- znów spowodował, że się zarumieniłam.
-A to kto?- podszedł do ścianki ze zdjęciami i wskazał na zdjęcie całej naszej paczki z Londynu.
-To ja, jeszcze w naturalnym kolorze włosów. To stare zdjęcie, sprzed dwóch lat. Nigdy nie lubiłam swoich czarnych włosów, ale wywaliliby mnie z gimnazjum, gdybym poszła na lekcje w kolorowych włosach. A czarne były takie nudne. A to jest Jessica i Louise. Moje najlepsze przyjaciółki! No, a to Conor, o którym ci już, co nieco wspominałam.
-Czekaj… ja go skądś kojarzę.- chłopak zamyślił się.
-No. Piosenkarzem jest! – powiedziałam bardzo dumnie. W końcu wspierałam go od zawsze, we wszystkim.
-A to kto?- wskazał na Jacka.
-Brat Conora, Jack. Dzięki mnie oficjalny chłopak Lou.
-Bawisz się w swatki?
-Właśnie nie chciałam, ale wiesz… Jak miałam wyjechać to musiałam coś z nimi zrobić!- z każdą chwilą czuliśmy się coraz pewniej w swoim towarzystwie.
-I jak podobają ci się Niemcy? I Ruhpolding?
-Szczerze, to się nie spodziewałam, że będzie tak fajnie i że tak szybko poznam kogoś fajnego.- spojrzałam na chłopaka.
-Ja też się nie spodziewałem, że dzięki torebce można poznać kogoś fajnego… Ciekawi mnie jedna rzecz.
-No jaka?
-Według twojej mamy jestem takim słabym ciachem czy takim mega, słodkim ciachem?
-No nie wiem, chyba musisz się jej zapytać…- roześmiałam się.
-Więc pozostanie to dla mnie słodką tajemnicą…- zrobił smutną minę.
-Nie smutaj! Zaraz pójdziemy coś zjeść i  znów zobaczysz swoją nową fankę.
-Yeeeeaaah! A tak w ogóle, to mówimy jej już dziś, że chcesz ze mną jechać?
-Kurcze nie wiem, bo wiesz, my się krótko znamy… Nie puszczą mnie.
-Dzieci, chodźcie jeść! – usłyszeliśmy głos mamy.
Zeszliśmy na dół prosto do kuchni.
- Tu macie kanapki i zrobiłam wam po herbacie. To smacznego, nie będę wam przeszkadzać.
-Nie będzie nam pani przeszkadzać.- powiedział chłopak.- Niech pani z nami siada.- mama posłusznie usiadła razem z nami przy stole. Chyba dalej czuła się nieswojo po poprzednim, nietrafionym komentarzu.
-W piątek mamy konkurs w Wiśle.- powiedział w końcu,  coś czułam, że tego dzisiaj nie odpuści.
-Ooo mój mąż stamtąd pochodzi i Alex się tam urodziła.
-Tak, słyszałem o tym. I właśnie tak pomyślałem, że może Alex mogłaby… z nami tam pojechać? Na ten konkurs oczywiście.
-A to nie będzie dla was problem? I co na to reszta?
-W końcu Severin sam to zaproponował. Kraus dogada się z każdym. Z resztą pójdzie równie dobrze. – uśmiechnął się do mamy.
-No nie wiem…
-Pewnie chodzi o to, że tak krótko się znamy?- powiedział, na co mama tylko uśmiechnęła się nerwowo.- Spokojnie, nie będziemy robić żadnych niedozwolonych rzeczy, a jeżeli chodzi o nocowanie, to wynajmiemy jej oddzielny pokój. Z resztą ja i tak zawsze mam pokój z Krausem. Ewentualnie, macie pewnie tam jakąś rodzinę, więc Alex mogłaby tam przenocować te dwie noce.
Andi w końcu się rozgadał, ale dopiero teraz zauważyłam, że czasami, złożenie poprawnego zdania po angielsku, przyprawia mu małe trudności.
-Porozmawiam z mężem. A kiedy jedziecie?- zapytała mama. Czyli jakaś szansa była.
-W czwartek. W piątek konkurs drużynowy, w sobotę indywidualny i potem powrót, albo w niedziele rano. Nie wiem w sumie.
-Nie wiem, czy tata się zgodzi, Alex.- zwróciła się do mnie.- Sama wiesz, jak jest. – chwila niepewnego milczenia.- A tam będą jakieś imprezy?- zapytała w końcu.
Wiedziałam, że się o to zapyta… Teraz chłopak sobie pomyśli, że tylko łażę po imprezach i pije…
-Nie no, myślę że nie. No chyba, że ktoś wygra.- na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech, a ja posłałam mu jedne ,z moich piorunujących, spojrzeń.  - Ale oczywiście bez alkoholu!- poprawił się po chwili.-Ale już późno. Muszę już lecieć. Do widzenia i dziękuje.- wstał od stołu.
-Czekaj, odprowadzę cię.- wyszliśmy z domu.
-Myślisz, że się zgodzą?- zapytał, gdy wyszliśmy z domu.
-Nie wiem.
-O co twojej mamie chodziło z tymi imprezami?
-Hmm długo opowiadać… Pewnie wiesz jak to jest, Conor sławny to zabierał mnie na różne imprezy. Raz wróciłam po drinku i akurat przyjechali moi rodzice.
-Upss wpadka!- roześmiał się.- No spoko. Rozumiem. To co do jutra?
-Randka?- zażartowałam.
-Randka? Czemu nie, skoro mnie zapraszasz.- roześmiał się.- O 12 mamy trening. Może jeszcze Wank się pojawi… No i musisz lepiej Marinusa poznać, bo wiesz głodny nie jest sobą.
-To kup mu snickersa!
-Hmm dobry pomysł… Może nie będzie tak gwiazdorzyć. Jej, naprawdę już późno, to do 12.- pocałował mnie w policzek.- Paaa.
Znów się tak bosko uśmiechnął i poszedł do swojego samochodu. Gdy wyjeżdżał z mojego podwórka jeszcze mi pomachał. A ja dalej stałam jak słup.
Gdy się otrząsnęłam wróciłam do domu. Było już po 22. Biorąc pod uwagę inną strefę czasu, w Londynie musiała być 21. No to dzwonimy do dziewczyn!
-Heeej!- dziewczyny akurat były na skype. Pewnie na mnie czekały.
-Hej!- czy one nie były w moim pokoju, w domu Conora?
-Jesteście u Conora! Dawać mi go tu! I Jacka!
-Nie. Najpierw opowiedz, czy poznałaś już jakiegoś przystojniaka!
-Noo nie chce się chwalić, ale odkryłam patent na niebieskookich blondynów.
-A co wyrwałaś już jakiegoś?- zażartowała Jassica. Była pewna, że odpowiem ‘nie’. Ale tak się nie stało.
-Tak.
-Jak to?- zapytała zdziwiona.
-Opowiadaaj!- krzyknęła Lou.
-Idę sobie do sklepu i jak wiecie, nie ogarniam w ogóle niemieckiego. No to sprzedawczyni prosi chłopaka, który dopiero wszedł do sklepu, żeby mi przetłumaczył. No to okey. Przetłumaczył mi i zapłaciłam, i idę sobie do domu.
-No i tyle?- zapytała znudzona Jess. Coś z nią nie tak. Jest zazdrosna? Ja mam Welliego, Lou ma Jacka, a ona nikogo. Żaden chłopak nie wytrzymał dłużej niż miesiąc z jej charakterkiem.
-Dasz mi dokończyć? – zapytałam, na co dziewczyny odpowiedziały mi milczeniem.- No i nagle słyszę, że ktoś mnie woła, żebym zaczekała. Odwracam się, a tu ten blondyn. No i odprowadził mnie do domu i pomógł nieść zakupy. Potem idę sobie na skocznię, którą pokażę wam innym razem, a tu on! Bo wiecie? On jest skoczkiem narciarskim! I poznałam jego kolegów z reprezentacji. No i sobie pogadaliśmy i on odwiózł mnie do domu. Potem poszliśmy do mnie na kolacje. No i nie chce zapeszać, ale jak rodzice się zgodzą, to jadę z nim do Polski, do Wisły na LGP!
-Ooo! A tak się martwiłaś, że nie poznasz nikogo fajnego.- Lou cieszyła się razem ze mną.
-No ale to nie koniec. Jak odjeżdżał to umówiliśmy się na jutro, na 12, na skoczni! I na koniec dał mi buziaka w policzek.
Louise zaczęła piszczeć, a Jess dalej siedziała naburmuszona. O co jej tak w ogóle chodziło!?
-Co tu się dzieje?- do pokoju wbiegł Jack, a za nim Conor.
-Nic. Gadamy z Alex.- powiedziała szczęśliwie Louise, Jack usiadł na moje londyńskie łóżko i objął Lou. Jess wstała i wyszła z pokoju bez żadnego słowa, wymijając Conora w drzwiach. Potem słychać było tylko huk trzaskających drzwi.
-A tamtą co ugryzło?- zapytał Conor i podszedł bliżej, tak żebym go widziała.
-Nie wiem, jest jakaś dziwna, odkąd zaczęłam spotykać się z Jackiem.- stwierdziła Lou.
-Może po prostu nie może się pogodzić z tym, że jej przyjaciółka wyjechała do Niemiec?- powiedział Conor.
-Żeby…- jęknęłam, po czym postanowiłam zmienić temat.- Conor, da się ciebie podrywać na torebkę?
-Co?!- zapytał, robiąc wielkie oczy.
-Alex się nam zakochała!- stwierdziła w końcu Louise.
-Nie zakochała. Po prostu zaprzyjaźniła.- poprawiłam ją. W końcu wiedziałam, że podobam się Conorowi i trudno mu się pogodzić z moim wyjazdem. Ale gdyby tu przyjechał i poznał Andiego, zobaczyłby, że nie jest tu tak źle.
-No to w kim jest ten szczęśliwiec?- zapytał Conor sprawiając wrażenie, jakby wcale nie był zazdrosny. Ale czy tak było naprawdę?
-Andreas Wellinger, skoczek. Właśnie, wygooglujcie go sobie! Pewnie będą miliony jego zdjęć, tak jak i twoich. Mogę sobie ciebie oglądać ile chce, Conor.
-No. Ja też nie narzekam, w sieci jest dużo naszych wspólnych zdjęć. Teraz będą cię fotografować z Andreasem.- uśmiechnął się, ale w jego oczach widziałam smutek. Nigdy wcześniej nie patrzyłam na uczucia innych, ale teraz coś się we mnie zmieniło.
-Dobra, u mnie już prawie 24! Idę spać, bo jutro się nie wyśpię.
-Noo, musisz się wyszykować na 12. Potem mi wszystko opowiesz. Paa kochana.

-Paaa. Słodkich snów wszystkim, najlepiej o mnie.- zamknęłam laptopa i poszłam spać.
I co nadaje się to w ogóle do czegoś? :D

czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział 5

-Mogłabym iść zobaczyć z bliska te skocznie? Każdy się tak nimi zachwyca. Chcę zobaczyć czy jest w ogóle czym się tak jarać.
-Dobra, ale masz wrócić do 21. Potem robi się już ciemno.
-Jakby coś to będę dzwonić.- dałam buziaka mamie i wyszłam z domu.
Na zewnątrz było ciepło. Chyba zanosiło się na deszcz. Mogłoby się rozpogodzić i nie padać, przynajmniej dziś.
Po około 20 minutach wolnego spacerku i podziwiania gór doszłam do celu. Poprawiłam swoją grzywkę i rozejrzałam się. Na skoczniach musiał ktoś być, bo słyszałam jakieś odgłosy. Weszłam na trybuny, nawet nie wiem czy mogłam to zrobić. Nigdy nie byłam na takim ‘czymś’.
Skoczkowie musieli mieć trening, jakiś ktoś właśnie skakał. Woow, jakie to musi być wspaniałe uczucie, tak lecieć w powietrzu… Zero ograniczeń… Tylko ty, narty… Mogłeś poczuć się niemalże jak ptak! Tylko, że bez skrzydeł… ani piór… O czym ja myślę!? I wtedy wyobraziłam sobie, że tym skoczkiem był Andi.
Słabo ze mną… zaczęłam nawet słyszeć jago głos… Czyżbym się aż tak bardzo zakochała? To niemożliwe… Alex się tak nigdy nie zakochuje! Co prawda, zawsze marzyłam, żeby się tak zakochać, żeby miłość była silniejsza od zdrowego umysłu, ale nigdy tak się nie stało. Tak naprawdę, to nigdy nie miałam prawdziwego chłopaka…
Muszę wybić sobie jego z głowy. Wydaje mi się, że zbliża się do mnie w stroju skoczka…
Chwila. On tu idzie naprawdę!
-Alex. Co ty tu robisz?- zapytał.
-Przyszłam… tu… podziwiać widoki…- spanikowałam i zaczęłam gadać coś bez sensu, ale on tylko ponownie bosko się uśmiechnął. Co jeszcze bardziej odjęło mi rozum. Dlaczego on tak na mnie działa?
-Chcesz, to chodź bliżej. Pooglądasz nasz trening. W sumie zaraz koniec, ale mój przyjaciel będzie zaraz skakać. A potem poznam cię z kilkoma osobami.- wyciągnął do mnie rękę i pomógł wstać.
Usiedliśmy w pierwszym rzędzie trybun.
-Tam stoi nasz trener.- wskazał na mężczyznę stojącego naprzeciwko nas. Z resztą zaraz cię poznam. Ten co teraz skacze, to mój przyjaciel, Marinus. Nie należy do mojego klubu, ale jest w reprezentacji Niemiec razem ze mną i resztą. Z kumplami z klubu może też kiedyś cię poznam. Teraz trenujemy przed zawodami. Niedługo mamy konkurs w Wiśle.
-To w Polsce, co nie?- zapytałam.
-Tak. Interesujesz się skokami?
-Nie, w Anglii mało się o nich słyszy. Wiem tyle, ile powiedział mi tata.
-Twój tata interesuje się skokami?- zapytał z nadzieją.
-Nie wiem, chyba nie. Tata pochodzi z Wisły.
-Czyli pochodzisz z Polski?
-Urodziłam się tam, ale całe życie mieszkałam w Anglii. Aż do dziś. – przypomniałam sobie o Conorze i całej reszcie. Ja chce do domu… Chłopak chyba zauważył to, że na chwile odpłynęłam do Anglii i spróbował przywrócić mnie do rzeczywistości, a przy okazji pocieszyć mnie i zająć czymś innym.
-Polscy skoczkowie są jednymi z najlepszych… Ooo Marinus skończył skakać. Możemy iść.
-No stary, nieźle ci poszło.- pochwalił przyjaciela.
-Dzięki.- podziękował z satysfakcją.
-Tym razem lepiej ode mnie!
 Marinus dziwnie patrzył się na mnie… może chodziło o moje włosy?
-A to jest Alex.
-Hej.- podał mi rękę.- Masz ładne włosy…
Czyli jednak chodziło o włosy.
-Rzeczywiście. Takie kolorowe.- dodał Wellinger.
-Wasze kombinezony też są ładne… i takie kolorowe.-
Roześmiali się. Ale w mojej głowie i tak brzmiało to zabawniej… Coś jest ze mną ostatnio nie tak…
-Nie wiem jak wy, ale ja zgłodniałem.- stwierdził Marinus.- Kto idzie ze mną? Mam kilka kanapek.
-Nie dzięki, mam swoje.- odpowiedział Wellinger.- To ja poznam cię z moim idolem.
-Znasz swojego idola? I on tutaj jest?- zapytałam zainteresowana.
-Tak.
-Nie no, fajnie masz! Chociaż w sumie, też znałam swojego idola… Mieszkałam z nim… - i w oku znów zakręciła mi się łezka. Głupie wspomnienia! Wyszłam na jakąś beksę, która nie zna niemieckiego i nie umie poradzić sobie w sklepie. Co będzie dalej?
-Twój chłopak?
-Chłopak? Niee, przyjaciel! – roześmiałam się. -Nigdy nie miałam prawdziwego chłopaka.- nie wiem dlaczego to dodałam.
-Ooo Andreas. Kim jest ta niebiesko włosa piękność? – podszedł do nas pewien facet, czyżby idol Andiego? No i w końcu znam jego pełne imię!
-To Alex. A to Severin Freund, tak jak wspominałem, mój bohater.
-Bohaterem to ty jesteś moim…- powiedziałam, ale tak, że chyba nikt nie usłyszał.
-Zabierasz swoją przyjaciółkę na konkurs?
-Nie wiem… Właśnie, chcesz jechać z nami do Polski na Letnie Grand Prix?- blondyn zwrócił się do mnie.
-O jeej. Znamy się chwile i takie propozycje.-odpowiedziałam.
-Mamy czas się poznać. Wyjeżdżamy dopiero za 4 dni.
-Haha tak dużo czasu… Rzeczywiście. Nie wiem co moi rodzice na to.
-Mówiłaś, że twój tata jest z Wisły. Zapewne masz tam jakąś rodzinę, jakąś ciocię? Wujka? Mogliby sprawdzać czy żyjesz albo mogłabyś nawet u nich nocować. A ja bym się już tobą zajął.
-Najpierw rodzice musieliby ciebie poznać, żebyś mógł się mną zająć…
-Zapewnie go polubią, młodego nie da się nie lubić. Ja już idę, późno już.- Sev pożegnał się z nami i odszedł, a jaspojrzałam na komórkę. Była 20.55. Mam 5 minut na powrót do domu.
-Coś się stało? –moje zdenerwowanie zauważył Andreas.
-Jak za 5 minut nie będę w domu, to już na pewno nigdzie z tobą nie pojadę.- jęknęłam.
-Idziemy po samochód i równo o 21 będziesz w domu.
-Jeej dziękuje.
Chwilę później byliśmy pod moim domem.
-20.59.
-Idealnie. Może zajdziesz do nas ? Rodzice cię poznają, no i dam ci coś zjeść, bo przeze mnie nie zjadłeś kolacji.

-Nie trzeba, ale chętnie napiłbym się czegoś.
_______________________________________
Znów pogubiłam się w dniach tygodnia... :/ Ten rozdział trochę krótki, bo zapowiada dłuższy :D To w sumie taki łącznik :) 

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział 4

Dziś nadszedł dzień wylotu do Niemiec. Na lotnisko odwieźli mnie wszyscy, którzy byli dla mnie ważni. Conor, Jack, Jessica i Louise.
-Będzie mi ciebie brakować.- powiedział Jack.
-Ooo mi ciebie też! – znów się rozczuliłam.
-Nie mogłaś być zawsze taka miła?
-Nie. Ciesz się, że załatwiłam ci randkę z Lou.
-Właśnie, dziękuje!
Chłopak mocno mnie przytulił i dał mi buziaka w policzek.
-Tylko tego nie zepsuj! Jak ją zranisz, to nie ręczę za siebie!- pogroziłam mu palcem, jak małemu dziecku.
Taaak, w końcu ich zeswatałam i są razem. Tylko na co ja tak długo czekałam?
Potem nadeszła kolej Lou i Jessy na pożegnanie. Dziewczyny płakały, ja też i wszystkie wyglądałyśmy jak wiedźmy z rozmazanym makijażem. Tylko Conor stał z boku i spokojnie czekał, aż nadejdzie jego kolej. Podeszłam do niego i zobaczyłam w jego oczach łzy. Przytuliłam się do niego, nie mówiąc ani słowa, czasami milczenie mówi więcej niż słowa.
-Kocham cię, wiesz?- powiedział w końcu.- Będzie mi ciebie tak cholernie brakować.
-Zakochasz się i zapomnisz o mnie! No i w końcu, będziesz mógł zapraszać swoje laski na imprezki, a nie zabierać ze sobą 17-latkę, która zawsze przynosiła ci wstyd.
-Ty mi nigdy nie przynosiłaś wstydu… Gdybym tak uważał, nie mieszkałabyś ze mną…
-Nie płacz!
-Nie płaczę.
-Widzę, że płaczesz! Baba z ciebie.- próbowałam go rozśmieszyć.
-Ty też płaczesz.- powiedział opanowany, tak jak nigdy.
-Bo ja jestem babą.- za to sama roześmiałam się przez łzy.- To co spotykamy się aż w ferie?
-Postaram się szybciej, ale niczego nie obiecuje. Wiesz jak to u mnie jest z czasem. Może Jack’owi uda się jakoś szybciej.
-Zadzwonię jak wylądujemy.- i znów przytulaliśmy się w milczeniu.
-Alex, chodź.- zawołała mama, która stała już przy odprawie, wraz z tatą.
-Nie wierzę, że już dziś wyjeżdżasz.
-Przecież nie wyprowadzam się na koniec świata, to całkiem niedaleko.- uśmiechnęłam się.
-Alex! – tym razem zawołał mnie tata.
-No idę już, idę!
-Paaa. –pocałowałam chłopaka w policzek i pobiegłam do rodziców.
Gdy przeszłam odprawę spojrzałam jeszcze raz na lotnisko i moich przyjaciół.
Ludzie biegali ze swoimi walizkami patrząc nerwowo na zegarki. Ale ja widziałam tylko ich. Jack przytulał Lou, Conor patrzył na mnie, a Jess.. właśnie gdzie jest Jessica? Chyba już sobie poszła… Pomachałam im ostatni raz i dogoniłam rodziców.
W samolocie dalej płakałam. Wzięłam do ręki serduszko, które noszę przy sobie zawsze, od kiedy dostałam je od Conora.
-O jakie ładne.. Skąd je masz?- zapytała mama.
-Od Conora.- uśmiechnęłam się.
-Wy byliście… jesteście parą?
-Co!?- wybuchnęłam śmiechem.- Ja z Conorem? Hahahaha
-No co? To jak się żegnaliście, ile czasu ze sobą spędzaliście.
-Traktuję go jak brata, to tyle. Chyba nie potrafiłabym się w nim zakochać.
-A on w tobie?- i tu był problem, bo on chyba się we mnie zakochał. Nawet nie wiem kiedy to się stało… I na lotnisku te ‘kocham cię’. To nie było braterskie ‘kocham cię’… Czułam to, a mimo wszystko bawiłam się jego uczuciami.
-Nie wiem, mamo. Nie sądzę.- skłamałam.
-A ja sądzę, że on się w tobie zakochał, a ty to wykorzystywałaś. I dopiero teraz zobaczyłaś co straciłaś.
-Co straciłam przez was.
-Może to i lepiej. Może zobaczysz jak go raniłaś. Może tu, gdy nie będziesz miała Conora, który zawsze wyciągnie cię z tarapatów, nieco zmądrzejesz i wydoroślejesz? Staniesz się odpowiedzialna za swoje słowa i czyny.
-Może… -Dwie godziny później już lądowaliśmy.
Dopiero ,gdy dojechaliśmy do Ruhpolding(1), zobaczyłam piękno tutejszego krajobrazu. Alpy były piękne. I przede wszystkim były niemalże na wyciągnięcie ręki.
-Tu jest pięknie.
-A nie mówiłem?- tata wziął głęboki oddech.- I te świeże powietrze! Gdy zobaczysz nasz domek też ci się na pewno spodoba! Przez okno twojego pokoju widać nawet skocznie. Poznasz nowy sporty, np.: skoki narciarskie. Są one tu bardzo popularne, szczególnie w tych okolicach. Z tego co wiem, niemieccy skoczkowie odnoszą duże sukcesy. Skoro będziemy mieszkać tak blisko skoczni, może nawet poznasz któregoś z nich?
-Fajnie by było… - rozmarzyłam się.
Wyobraziłam sobie umięśnionego, przystojnego blondyna o niebieskich oczach, który zbliża się w moim kierunku, nosząc w rękach narty. Tak, kogoś właśnie takiego muszę tu poznać. Jak nie, gdy tylko skończę 18 lat, wracam do domu, do Londynu.
-Jesteśmy na miejscu.- powiedział z dumą tata.
-Miałeś racje. Jest pięknie.- stwierdziłam, gdy nieco się rozejrzałam.
-Tam są skocznie.- wskazał ręką na pięć skoczni. Rzeczywiście, było je widać. Na oko dzieliło mnie od nich jakieś 15 – 20 minut drogi pieszo przez te łąki…
Wracając do tutejszego krajobrazu… Nie wyobrażałam sobie, że te miejsce będzie takie piękne! Wszędzie były góry i pagórki. Nasz mały, drewniany, góralski domek był oddalony od innych. Otaczały go lasy, pola i pojedyncze drzewa. Zimą musi tu być jeszcze piękniej!
-Chodź, pokażę ci twój pokój. – mama odciągnęła mnie od huśtawki, na którą miałaś ochotę usiąść i pomarzyć o niebieskookim blondynie.
-Ooo dziękuje!- w oku znów zakręciła się łza, gdy zobaczyłam ścianę ze zdjęciami Louise, Jess, Con’a, Jacka, no i moje! Genialne!
-A tu jest miejsce na twoich nowych przyjaciół.
-O ile jakichkolwiek znajdę…
-Bierz się za skoczków, podobno niezłe ciacha.
-Mamo…
-No co? – roześmiała się.- Niemiecka reprezentacja często trenuje na tamtych skocznia.
-Dobra, rozpakuje się i możemy iść na poszukiwanie ładnych Niemców! – uśmiechnęłam się.
-Okey. To co, o 19?
Była równo 17. Miałam jeszcze dwie godzinki.
-Ok. Dzięki.- posłałam jej uśmiech i skoczyłam na łóżko. Wyjęłam komórkę z torebki.
-Alex, hej! I jak tam w Niemczech?
Jak dobrze było znowu usłyszeć głos Conora…
-Boże, tu jest pięknie! Są z tobą dziewczyny?
-Jest sama Lou, siedzi z Jackiem. A ja robię coś do jedzenia.
-Zjadłabym coś zrobionego przez ciebie.
-Zostawię ci nieco w Narnii.
Znów przybyły wspomnienia, na co tylko roześmiałam się.
-Powiedz dziewczynom, że żyję i że zadzwonię potem, albowiem teraz muszę się rozpakować i idziemy z mamą na polowanie.
-Na co!? Na jakie polowanie?- nie do końca zrozumiał o co mi chodziło.
-Na polowanie na niebieskookich blond Niemców.
-To nie fair, też jestem blondynem. I mam niebieskie oczy.- zaprotestował.
-Jesteś ciemnym blondynem, to się nie liczy. Do tego nie jesteś Niemcem.
-W czym Niemiec jest lepszy ode mnie?
-Właściwie niczym… Coś ci pokażę jak skończymy gadać.- rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę. Następnie wysłałam widok z okna mojego pokoju oraz zdjęcie ściany ze zdjęciami.
-Nie wiem co ładniejsze, zdjęcia czy widok…- odpisał na twojego mmsa.
-Też się nad tym zastanawiam.
Rozpakowałam się i poszłam do pokoju rodziców.
-Jesteś gotowa?- zapytałam mamę.
-Chyba dziś nie dam rady… Jeszcze tyle mi zostało rzeczy… Chcesz to możesz iść sama. Możesz iść do tego sklepu, co pokazywał ci tata i zrobić zakupy.
-Ok, tylko co mam kupić?
Poszłam do sklepu. Wzięłam koszyk i włożyłam do niego mleko, chleb, mąkę i jeszcze kilka rzeczy. Do tego batonik dla siebie. Gdy podeszłam do kasy kobieta zaczęła mówić coś do mnie po niemiecku. Ja tylko zrobiłam wielkie oczy. NICZEGO NIE ROZUMIAŁAM! Masakra.
-Czy mogłaby pani powiedzieć to po angielsku?- grzecznie zapytałam. Tym razem kobieta zrobiła wielkie oczy, chyba nie znała angielskiego. No to się szybko nie dogadamy, a kolejka robiła się coraz większa. Straszy facet za mną zaczął chyba coś narzekać, ale też nie rozumiałam. Może i lepiej? Po niemiecku umiałam się tylko przedstawić, powiedzieć tak i nie. I tyle.
Nagle do sklepu wszedł jakiś wysoki przystojniak. Jak na moje, dobrze znające się na facetach oko, miał z metr osiemdziesiąt. I co najważniejsze, był blondynem… I miał niebieskie oczy! I nie wyglądał staro… Miał max 20 lat.
-Herr Wellinger…- właściwie zrozumiałam tylko tyle, że miał na nazwisko Wellinger. Kobieta musiała go znać. Chłopak przyszedł i najwyraźniej spytał się kobiety o co chodzi. Stałam tam jak głupia… Tak też się czułam.. Muszę się nauczyć tego niemieckiego!
-Pani sprzedawczyni chodziło o to, czy chcesz torebkę… - powiedział po angielsku. Kurde, tyle zachodu o torebkę!? Nie mogła mi jej pokazać czy coś?
-Oh.. Powiesz jej, że chce?
Roześmiał się, po czym odpowiedział:
-Jasne.
-Dzięki.- uśmiechnęłam się do niego.
Był naprawdę przystojny i wysportowany. Koszulka opinała się na jego mięśniach. Był prawie taki, jak sobie wyobrażałam.
Gdy już zapłaciłam, wyszłam z budynku.
-Czekaj.- zawołał jakiś głos. Odwróciłam się. Był to chłopak ze sklepu.
-Jesteś tu na wakacjach?- dogonił mnie i zaczął rozmowę.
-Nie. Przeprowadziłam się tu z rodzicami.
-Ooo a gdzie mieszkasz?
-Tam. – pokazałam palcem. Trochę niekulturalnie, ale ten chłopak onieśmielał mnie, jak żaden inny.
-Idę w tym kierunku. Mogę cię odprowadzić… Tak w ogóle, to Andi jestem.
-Alex.
-To mogę cię odprowadzić?
-A no tak, jasne.
-To daj tą nieszczęsną torbę… Kiedy się tu przeprowadziłaś?
-Dzisiaj.
-To pewnie nie znasz okolicy?
-Nie. Ani niemieckiego, ale to pewnie zauważyłeś.
-Nie da się nie zauważyć. –roześmiał się.-A można wiedzieć skąd tu przyjechałaś?
-Z Anglii.
-Szczerze to nigdy tam nie byłem… Na wakacje jeżdżę raczej do krajów, w których są góry… Albo jakieś morze.
-Nie dość ci gór? Tu są wszędzie góry.
-Niee. Bez gór nie byłbym tym kim jestem. -A kim jesteś? Ciekawiło mnie to, ale wstydziłam się zapytać. Co się ze mną dzieje!? Ja nigdy nikogo ani niczego się tak nie wstydziłam…- Chcesz mogę cię kiedyś oprowadzić po okolicy.
-Chętnie. Nie pogardzę. Tym bardziej, że nikogo tu jeszcze nie znam…
-No to ja cię poznam z kilkoma ludźmi godnymi poznania.- uśmiechnął się.
Jak on się bosko uśmiecha!
-A ty gdzie mieszkasz?
-Nie tu.- zrobił smutną minę.- Tu się urodziłem- dokończył dumnie.- Mieszkam w Weißbach.
-A gdzie to?
-Powiem ci tyle, daleko.- i znów się uśmiechnął.- Jak dasz mi swój numer, a mój kumpel będzie miał czas, to cię z nim poznam. On mieszka dużo bliżej Ruhpolding. – podryw na kolegę? Interesujące. Najważniejsze, że mam jego numer. Ciekawe czy zadzwoni…
-No to ja tu mieszkam.- wskazałam na swój nowy domek.
-Ładny. I do tego takie widoki i tak blisko na skocznie…
-Taa na początku nie byłam przekonana do Niemiec, ale teraz mi się tu bardzo podoba. Ale to nie to samo…
-Pewnie będzie ci brakować przyjaciół…
-Taa tego najbardziej…
-Przepraszam, ale trochę mi się śpieszy… Nie pogniewasz się jak już sobie pójdę?
-Nie no spoko. Cześć.
-Paaa.- i sobie poszedł.
-Kim był ten przystojniak, który cię odprowadzał? – gdy tylko weszłam do domu, mama zaczęła swoje mini śledztwo.
-Czy ty musisz wszystko widzieć, mamo?
-Muszę. To kto to?
-Mój bohater. – wyszczerzyłam zęby.
-Jak to?
-Obronił mnie przed torebkową porażką.
-Jak to?
Opowiedziałam jej wszystko, zwracając największą uwagę na torebce.
-Dżentelmen.- podsumowała.
-Dżentelmenem jest Conor. To jest mój bohater!- wydaje mi się, że mama nigdy mnie nie zrozumie.


(1.)Ruhpolding – miejscowość i gmina w południowo-wschodnich Niemczech, w kraju związkowym Bawaria.
Przepraszam, że nic wczoraj nie dodałam, ale nie miałam czasu :(

środa, 13 sierpnia 2014

Rozdział 3

-Hej.- przywitałaś rodziców, gdy weszliście już do domu.
Rodzice siedzieli przy stoliku w salonie. Naprzeciwko nich siedział Jack. Na jego twarzy nie było tego wrednego uśmieszku, który zawsze pojawiał się na mój widok.
-Tylko tak nas powitasz? Nie widzieliśmy się od początku wakacji!
Rodzice wstali i szli w moim kierunku, teraz musiałam się do nich przytulić.
-Ty piłaś?- mama szybko odkryła, naszą małą tajemnice. Jak ona to robi!?
-Jednego drinka.- dodał szybko Conor, czemu on mnie tak broni?
-I o jednego za dużo.- stwierdził tata.- No, ale my nie przyjechaliśmy tu po to, żeby prawić ci kazania. Nie dziś.
-Ooo. A właśnie, po co przyjechaliście?- wypaliłam prosto z mostu.
-Musimy porozmawiać.
Wszyscy usiedliśmy przy stoliku. Przy tym stoliku odbywały się wszystkie najważniejsze rozmowy. To taki przeklęty stolik, którego sama wybierałam… Chyba nie jestem dobrą kreatorką wnętrz. Nie pasował on też do niczego więcej, oprócz kanapy <którą również ja wybierałam>. Jack cicho wyszedł z pokoju, a Conor chyba chciał zrobi to samo.
-To ja może was zostawię?- zaproponował Conor i już miał wychodzić.
-Nie, zostań. To się w pewnej mierze tyczy też ciebie.
Usiedliśmy wszyscy na kanapie. Była ona brązowa i bardzo wygodna. Kochałam siedzieć na niej, trzymać nogi na stoliku i oglądać głupie seriale z Conorem. Teraz choćbym chciała, nie mogłam położyć na nim nóg, byli tu moi rodzice plus stały na niej dwa kubki z kawą. Chwila… To Jack umie zrobić kawę!?
-Pamiętasz, jak mówiliśmy ci o tym, że planujemy powiększyć naszą firmę?- zaczął twój tata.
-Tak. I co udało się wam?- uśmiechnęłam się.
-W pewnym sensie tak. Znaleźliśmy wspólnika z Niemiec.
-To chyba dobrze? – nie byłam pewna czy to tak dobrze, wnioskując z głosu taty.
-Zaproponował nam, żebyśmy przenieśli firmę tam, do Niemiec i rozbudowali ją.
-Chyba nie rozumiem…
Chyba rozumiałam. Chcą się tam przeprowadzić. No ale z czego robią taki problem!?
-Przeprowadzamy się do Niemiec.- powiedział to czego się spodziewałam. Ale ten ton jego głosu dalej nie dawał mi spokoju. Nie wiedziałam co odpowiedzieć, ale po chwili wymyśliłam coś banalnego.
-To będę do was na wakacje przyjeżdżać, do Niemiec. Ale fajnie!
-Nie zupełnie.- teraz zwątpiłam już do końca.
-J… jak to?- zaczęłam się jąkać i to nie dlatego, że byłam pijana. Chyba zrozumiałam co rodzice chcieli mi przekazać. Conor chyba też już zrozumiał, bo z tego twarzy zniknął uśmiech.
-Przeprowadzasz się z nami.
Zrobiłam wielkie oczy i buzia automatycznie mi się otworzyła. Chyba nie mogli mi tego zrobić… Ale ich miny były takie poważne…
-C… co!? Ja… ja nie chcę! – zaczęłam płakać. Łzy ciekły po mojej twarzy i spadały na nowe spodnie.
-Niech ona zostanie dalej ze mną. – wtrącił się Conor. W jego oku również zakręciła się łezka.
-Nie, Alex już wystarczająco jest na twojej głowie. Ma rodziców po to, żeby się nią opiekowali. Jesteś wspaniałym chłopakiem, ale masz swoje życie, a Alex… Alex jest za bardzo rozpieszczona. Teraz będziemy mieli dla niej więcej czasu i zajmiemy się nią. Po pierwsze musi skończyć z imprezami i wziąć się porządnie za naukę…- powiedziała spokojnie mama. Była opanowana i nie działały na nią nasze emocje. Jak ona mogła tak spokojnie o tym mówić!? Przecież tu mam całe swoje życie!
-A co z moją szkołą?- zaczęłaś szukać mądrych argumentów, za zostaniem z Conorem tu, w Anglii.
-Tata znalazł ci dobrą szkołę w Niemczech.
-Nie znam języka…- mówiłaś coraz bardziej płacząc.
-Będziesz chodzić do angielskiej szkoły.
-Ale tu mam przyjaciół… No i Conora!
-Tam znajdziesz nowych przyjaciół, a Conor będzie mógł cię odwiedzać.- teraz już nie płakałam, beczałam jak głupia. Wybiegłam z salonu i trzasnęłam drzwiami swojego pokoju.
-Mogę?- zapytał cicho dobrze znany mi głos.
Chłopak usiadł obok mnie na łóżku. Objął mnie i razem patrzyliśmy w sufit, na którym naklejone miałam gwiazdki, które świeciły w ciemności, a że żądne z nas nie zaświeciło światła, dodawało to dodatkową atmosferę, tym razem atmosferę przygnębienia…
-Conor, ja nie chce się stąd wyprowadzać.- jęknęłam i jeszcze bardziej wtuliłam się w chłopaka.-Nie chcę.
-Będzie dobrze. Jutro pogadamy z nimi na spokojnie, może się zgodzą.- nie widziałam jego twarzy, ale czułam że się uśmiechnął.
-Wierzysz w cuda? Nie zgodzą się. Nie to, że olałam szkołę, to jeszcze dziś zobaczyli mnie pijaną. Do tego w ostatnim czasie rzadko ich odwiedzałam… Przyznaj, że zawaliłam na całej linii.
-Zawaliłaś.- ale pocieszenie! Barwo Conor!- Ale wszystko da się naprawić.- no, teraz troszkę lepiej.
-Dlaczego na siłę chcą nas rozdzielić? Najpierw twoi rodzice, teraz moi.
-Przedtem na to nie pozwoliliśmy, to i teraz tak łatwo nie odpuścimy.- uścisnął mnie nieco mocniej, chcąc mnie pocieszyć.
-Jak mnie nie będzie, to Jack będzie zadowolony. Miał mnie już dosyć.
-Nie mów tak.
-Ty też miałeś mnie już dość.
-Nie prawda. – zaprzeczał.
-Prawda!
Potem przyszła do mnie mama. Włączyła światło i spojrzała na Conora. Chłopak od razu zrozumiał, że nie jest tu potrzebny. Ale dla mnie był potrzebny, bardzo, a szczególnie teraz. Usiadła obok mnie i zaczęła tłumaczyć, że tak będzie lepiej dla wszystkich.
-A co jeżeli, dla mnie tu jest najlepiej? I nigdzie indziej nie będzie już lepiej?- spojrzałam jej prosto w oczy i ujrzałam w nich nadzieję.
-Uwierz, będzie! Będziemy tam mieszkać w pięknej okolicy. Tata kupił już nam mały domek. A tu będziesz przyjeżdżać na wakacje.
-Jak będę miała 18 lat, to wracam tu, do Conora! Albo będę mieszkać sama! Ale na pewno nie będę mieszkać z wami w Niemczech!- wykrzyczałam. Nawet to nie pomogło. Zawsze, gdy płakałam, rodzice miękli, teraz płakałam już ponad godzinę i nic nie pomagało.
-Kiedy się tam przeprowadzamy? – zapytałam, gdy się trochę uspokoiłam.
-Za dwa tygodnie.
-Nie mogliście powiedzieć mi tego trochę wcześniej? – zapytałam z wyrzutem.
-Dowiedzieliśmy się, gdy do ciebie dzwoniliśmy, że tu przyjedziemy. Ale wtedy nie wiedzieliśmy, czy to wszystko wyjdzie, wiedzieliśmy jak zareagujesz, więc gdy jest już wszystko pewne, przyjechaliśmy dziś do ciebie…
-Masakra…
-Będziemy mieszkać w Ruhpodling. To taka miejscowość w górach, w Alpach. – mama próbowała mnie pocieszyć.
-Przynajmniej będą fajne widoki. Może wytrzymam ten rok… - stwierdziłam bez przekonania, po czym przytuliłam się do mamy. Jak dawno tego nie robiłam…

Zaraz po tym chyba szybko usnęłam. Wiem tylko, że gdy się obudziłam, Conor spał na podłodze.
-Co ty tu robisz?- kopnęłam go lekko w plecy. Leżał pod moim łóżkiem i nie mogłam nawet wyjść do łazienki.
-Twoi rodzice śpią u mnie.
Fakt, Conor miał największe łóżko z nas wszystkich…
Potem chłopak położył się na moim łóżko i spał dalej. A ja poszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro i zobaczyłam w niej czarownicę z rozmazanym makijażem. Czy to jestem ja!? Miałam też bardzo podpuchnięte oczy. Do tego bolała mnie głowa po drinkach… Wzięłam szybki prysznic, po którym czułam się nieco lepiej.
Następnie udałam się do kuchni. Wzięłam butelkę wody wlałam do szklanki i wypiłam ją.
-Co masz kaca po wczorajszym?- zapytał.
-Nie przypominaj. Muszę wymazać wczorajszy dzień z pamięci…
Jack przytulił się do mnie.
-Będzie dobrze.- spojrzał mi prosto w oczy.
-Cieszysz się, że mnie nie będziesz mnie widzieć.
Zrobił krok do tyłu i nie spuszczał ze mnie wzroku.
-No chyba… Nie no, ty znów beczysz!?
Pokiwałam głową.
-Myślę, że będzie mi ciebie brakować. Kto będzie wkurzać mnie i Conora?
-Ale pocieszenie…
Otworzyłam lodówkę. Mimo, że była niemal pełna, nie znalazłam w niej niczego, na co miałabym ochotę. W sumie dziś na nic nie miałam ochoty…
-Może spotkasz się z dziewczynami?- zaproponował Jack.
-Znów chcesz się mnie pozbyć.- roześmiałam się, chyba po raz pierwszy dzisiejszego dnia.
-Tak. Nie no, nie mogę patrzeć jak płaczesz! Wynocha z domu!
-Nie pozwalaj sobie!- pogroziłam mu palcem, jak małe dziecko i wyszłam z domu.
-Czekaj, nie rozumiem. Mieszkasz 4 lata z Conorem i twoi rodzice nagle zauważyli, że to oni są od wychowywania ciebie?- powiedziała Lou. Jej oczy były zaszklone od łez, twoje i Jess w sumie też.
Siedziałyście wszystkie w pokoju Louise. Jej pokój był typowo dziewczęcy. Ściany były różowo- białe. Na ścianie, nad łóżkiem był jakiś cytat z jej ulubionej książki, a nad biurkiem były naklejki w kształcie kwiatków. Meble miała białe, a wszystko leżało na swoim miejscu. U mnie w pokoju było zupełnie inaczej… Wszystko kładłam gdzie popadnie, a krzesło było zawsze zawalone ubraniami. Gdy chciałam usiąść na nim, przekładałam je na łóżko, a gdy spałam na krzesło… Aż w końcu ktoś się zlitował <zazwyczaj Lou> i układała je w szafkach.
-Gdybym nie wróciła wtedy pijana… Gdybym wzięła się za naukę. Wszystko wyglądało by inaczej.- znów zaczęłam płakać.
-Masz zamiar przepłakać ostatnie dwa tygodnie w Londynie? Chodźmy się bawić!- zaproponowała Jess.
Ale ja nie miałam na to ochoty…
-W Londynie będę tydzień. Znaczy tyle mam wolnego czasu, potem będę musiała zacząć wszystko stąd spakować. Potem zabrać najważniejsze rzeczy z domu w Brighton no i potem jedziemy do Niemiec…
- No to tym bardziej.- nagle usłyszałyśmy fragment piosenki Conora. Każda z nas miała, którąś z jego piosenek ustawioną jako dzwonek telefonu. W końcu to nasz największy idol! ---To mój. Sorki.- Jess oddaliła się.- Noo… Eee… Zaraz będę… Spokojnie. Cześć.- rozłączyła się.- Mama dzwoniła, zostawiłam syf w pokoju, muszę spadać. Paaa.- pożegnała się i poszła.
-Czy ona zachowuje się jakoś dziwnie? To chyba nie dzwoniła jej mama… słyszałam męski głos… - zauważyłam, ale Lou nie zwróciła na to uwagi.
-Dasz radę.- Lou mocno mnie objęła.- Popatrz, jesteś piękna, mądra, wygadana, masz swój styl, każdy Niemiec będzie twój!- Lou była inna niż Jessica, czy nawet ja. Umiała wysłuchać i próbowała zrozumieć każdy problem, a potem pomóc go rozwiązać. Za to Jessy załatwiała wszystko imprezami i zakupami, ale nie wszystko przecież dało się tak załatwić.
-Dziękuję, że tu jesteś.- również ją przytuliłam i siedziałyśmy tak przez dłuższą chwilę.
-Jeeej zazdroszczę ci! Wstajesz, wyglądasz przez okno i masz widok na góry! Nie to co tu… Wstajesz i widzisz ulicę pełno samochodów…- dziewczyna zmieniła nastawienie, teraz szukała pozytywów.
-Wolę to, niż Niemcy…
-I jeszcze nauczysz się kolejnego języka! A w tym jesteś niezła, sama przyznaj! Znasz trochę polskiego, francuski niemalże idealnie i podstawy hiszpańskiego. Niemiecki to będzie dla ciebie pestka!
-No nie wiem…
-Uśmiechnij się noo! Zrób to dla mnie. – uśmiechnęłam się, ale był to wymuszony uśmiech.- No to dla Conora! No weź!
-No właśnie… Conor… Masakra.- znów zaczęłam płakać…- Bez urazy, ale go będzie mi brakować tam najbardziej…
-Obiecał ci przecież, że będzie cię często odwiedzać. Przyznaj w końcu, że on ci się podoba!
-No podoba! Jest idealny dla każdej innej dziewczyny, ale nie dla mnie. Bo dla mnie jest bardziej przyjacielem, jest jak brat! Mimo, że nim czasami pomiatam, to go kooochaaam z całego serducha! Ale po bratersku, żeby nie było!
-To czemu tak nim pomiatasz?
-Nie wiem… Po prostu… No nie wiem.- postanowiłam zmienić temat.- Obiecaj, że będziesz do mnie dzwonić i pisać, i że będziemy utrzymywać stały kontakt.
-Jasne kochana!
-A i jeszcze jedno.
-Tak?
-Obiecaj, że umówisz się na randkę z Jackiem. Jeszcze w tym tygodniu!
-Czekaj… Że co!?- dziewczyna zrobiła wielkie oczy, chwyciła poduszkę ze swojego łóżka i rzuciła nią we mnie.
-Obiecałam mu to od ponad roku… Wiem, że on ci się podoba, a ty podobasz się mu!
-Skąd wiesz? – zapytała, po czym wzięła znów poduszkę i przytuliła się do niej.
-Zawsze gdy mówię, że przychodzicie, to on się pyta czy ty będziesz. I jak masz przyjść to lata jak szalony, żeby ogarnąć się zanim przyjdziesz, a jak ma przyjść sama Jessica, to ma to głęboko gdzieś i to olewa. Leży sobie w bokserkach przed tv i nic go nie obchodzi.- dziewczyna zarumieniła się.- A to, że podoba się tobie? Też widać i czuć na kilometr… Znacie się tak długo, a boicie się cokolwiek zrobić z tą znajomością! A jak mnie tu zabraknie, to kto was zeswata? Na pewno nie Conor, bo on na nic nie ma czasu…
Rozmawiałyśmy jeszcze chwilę o Jacku i Conorze, nawet przez chwilę zapomniałam o wyjeździe i przeprowadzce.
-Hej młoda.- drzwi otworzyły się i zobaczyłyśmy w nim Jacka.
-Hej stary!- krzyknęłam.- Co ty tu robisz?
-Conor kazał mi ciebie znaleźć, ale widzę, że już humor dopisuje! Conor się nie może do ciebie dodzwonić, chce się z tobą spotkać. Za 5 minut będzie na ciebie czekać pod blokiem Lou.
-Za 5 minut!?- wzięłam komórkę do ręki.- Przecież on dzwonił 2 godziny temu!
-Zapomniałem wcześniej przyjść…-posłałam mu piorunujący wzrok.
-Dobrze, więc ty zajmiesz się Lou.
Z jego twarzy znikł ten pewny siebie uśmieszek.
-Jak to?
-Pójdziecie na randkę.- nie lubiłam owijać w bawełnę, więc od razu powiedziałam o co mi chodzi.- Dalej nie wiesz co masz robić?
-Za pięć minut będę gotowy.- chłopak puścił oczko do Louise i wybiegł z jej pokoju.
-Gdyby nie to, że wyjeżdżasz, wkurzyłabym się na ciebie.
-Ale to tylko dla waszego dobra!
Pięć minut później Jack szedł na randkę z Lou, a ty siedziałaś w samochodzie Conora.
-Jakie plany na dziś, kapitanie?- zapytałam.
-Kino, kolacja, dom, spanie.
-Tak bardzo romantycznie…- mruknęłam.
-Po co miałoby być romantycznie? Nie jesteśmy parą.
-No, ale stać cię na coś więcej no! Może nie koniecznie romantycznie, ale ciekawie.
-Galeria?- zapytał.
-Idiota z ciebie, a nie galeria!
-Dobra, jedziemy.- odpalił auto i pojechaliśmy pod kino.
Pomógł mi wyjść z samochodu i w ogóle zachowywał się jak dżentelmen, w sumie jak nigdy. Poczułam się jak ktoś ważny. Nigdy się nie czułam aż tak ważna…
-Panie przodem.- otworzył drzwi.
-Od kiedy stałeś się taki szarmancki?
-Od dziś.- powiedział dumnie.
Weszliśmy do środka. Kino to było jednym z najchętniej odwiedzanych miejsc w mieście, zawsze było więc przepełnione. Ale nie dziś. Teraz świeciły w nim pustki. Dziwne… Może zaczął się już film?
Ale w sali filmowej też nikogo nie było. Usiedliśmy w moich ulubionych miejscach, a na ekranie pojawił się nasz ulubiony film.
-OMG! To przecież Zielona mila!
-A jakże inaczej? – uśmiechnął się.- Gdy leciało w kinach nie chciałem z tobą przyjść, więc teraz możemy to nadrobić.
-Jesteś najlepszy! Mówiłam ci to już kiedyś?
-Zawsze, gdy coś chcesz.- może tego nie chciał, ale nieźle po mnie pojechał. Aż zrobiło mi się trochę głupio.
-Przepraszam.
-Za co?
-Za to, że tobą pomiatałam. Nigdy nie doceniałam, tego co mam. Ciebie, przyjaciół. Myślałam, że nikt mi tego nigdy nie zabierze. A teraz mam to wszystko stracić.
-Mnie nie stracisz. Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.- przytuliłam się mocno do niego.
-Jesteś najlepszy!- powtórzyłam i wróciliśmy do oglądania filmu.
Gdy wyszliśmy z kina było przed 20.
-To co kolacja?- zaproponował.
-Zgodnie z planem. Wszystko tak dokładnie zaplanowałeś.
-Restauracja czy bar?
-Kebab.
-Myślałem o czymś bardziej… eleganckim, ale kebab może być!
-Kebab zawsze najlepszy! W restauracjach zawsze dziwnie się czuję…- roześmiałaś się.
-Bo wszyscy dziwnie patrzą na twoje włosy.- dokończył.
-Jak ty mnie dobrze znasz! Mam się bać?
-Buu!
-Nie, ciebie jednak nie da się bać.
Gdy zjedliśmy już swoje kebaby wróciliśmy do samochodu.
-To co teraz dom i spanie?
-Nie do końca.
-Nie trzymasz się swojego planu? Nie ładnie…
-Mam coś dla ciebie. – uśmiechnął się tajemniczo i podał jakieś pudełeczko.- Otwórz.-był to naszyjnik z serduszkiem.- Serce się otwiera.
Otworzyłam więc serce, w środku było nasze wspólne zdjęcie, a właściwie nasze dwa wspólne zdjęcia. Na lewym serduszku zdjęcie z dzieciństwa, a na prawym zdjęcie chyba sprzed tygodnia. Dodam też, że łańcuszek był srebrny, a serduszko było wysadzane małymi kryształkami.
-To jest piękne!- miałam oczy pełne łez.
-Jak przechodziłem przy sklepie z biżuterią zobaczyłem go i pomyślałem o tobie. Jak już poznasz tam jakiegoś przystojnego niebieskookiego, blondyna i spojrzysz na serce, to sobie o mnie przypomnisz.
-Będę go zawsze nosić przy sobie. Pomożesz mi go założyć?
-Jasne.
-To, że dziś się tak rozklejam, nie znaczy, że masz jakieś fory u mnie.- powiedziałam, gdy szliśmy po schodach domu.

-Nie chce mieć u ciebie żadnych forów. Uwielbiam cię taką, jaką jesteś.