poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział 4

Dziś nadszedł dzień wylotu do Niemiec. Na lotnisko odwieźli mnie wszyscy, którzy byli dla mnie ważni. Conor, Jack, Jessica i Louise.
-Będzie mi ciebie brakować.- powiedział Jack.
-Ooo mi ciebie też! – znów się rozczuliłam.
-Nie mogłaś być zawsze taka miła?
-Nie. Ciesz się, że załatwiłam ci randkę z Lou.
-Właśnie, dziękuje!
Chłopak mocno mnie przytulił i dał mi buziaka w policzek.
-Tylko tego nie zepsuj! Jak ją zranisz, to nie ręczę za siebie!- pogroziłam mu palcem, jak małemu dziecku.
Taaak, w końcu ich zeswatałam i są razem. Tylko na co ja tak długo czekałam?
Potem nadeszła kolej Lou i Jessy na pożegnanie. Dziewczyny płakały, ja też i wszystkie wyglądałyśmy jak wiedźmy z rozmazanym makijażem. Tylko Conor stał z boku i spokojnie czekał, aż nadejdzie jego kolej. Podeszłam do niego i zobaczyłam w jego oczach łzy. Przytuliłam się do niego, nie mówiąc ani słowa, czasami milczenie mówi więcej niż słowa.
-Kocham cię, wiesz?- powiedział w końcu.- Będzie mi ciebie tak cholernie brakować.
-Zakochasz się i zapomnisz o mnie! No i w końcu, będziesz mógł zapraszać swoje laski na imprezki, a nie zabierać ze sobą 17-latkę, która zawsze przynosiła ci wstyd.
-Ty mi nigdy nie przynosiłaś wstydu… Gdybym tak uważał, nie mieszkałabyś ze mną…
-Nie płacz!
-Nie płaczę.
-Widzę, że płaczesz! Baba z ciebie.- próbowałam go rozśmieszyć.
-Ty też płaczesz.- powiedział opanowany, tak jak nigdy.
-Bo ja jestem babą.- za to sama roześmiałam się przez łzy.- To co spotykamy się aż w ferie?
-Postaram się szybciej, ale niczego nie obiecuje. Wiesz jak to u mnie jest z czasem. Może Jack’owi uda się jakoś szybciej.
-Zadzwonię jak wylądujemy.- i znów przytulaliśmy się w milczeniu.
-Alex, chodź.- zawołała mama, która stała już przy odprawie, wraz z tatą.
-Nie wierzę, że już dziś wyjeżdżasz.
-Przecież nie wyprowadzam się na koniec świata, to całkiem niedaleko.- uśmiechnęłam się.
-Alex! – tym razem zawołał mnie tata.
-No idę już, idę!
-Paaa. –pocałowałam chłopaka w policzek i pobiegłam do rodziców.
Gdy przeszłam odprawę spojrzałam jeszcze raz na lotnisko i moich przyjaciół.
Ludzie biegali ze swoimi walizkami patrząc nerwowo na zegarki. Ale ja widziałam tylko ich. Jack przytulał Lou, Conor patrzył na mnie, a Jess.. właśnie gdzie jest Jessica? Chyba już sobie poszła… Pomachałam im ostatni raz i dogoniłam rodziców.
W samolocie dalej płakałam. Wzięłam do ręki serduszko, które noszę przy sobie zawsze, od kiedy dostałam je od Conora.
-O jakie ładne.. Skąd je masz?- zapytała mama.
-Od Conora.- uśmiechnęłam się.
-Wy byliście… jesteście parą?
-Co!?- wybuchnęłam śmiechem.- Ja z Conorem? Hahahaha
-No co? To jak się żegnaliście, ile czasu ze sobą spędzaliście.
-Traktuję go jak brata, to tyle. Chyba nie potrafiłabym się w nim zakochać.
-A on w tobie?- i tu był problem, bo on chyba się we mnie zakochał. Nawet nie wiem kiedy to się stało… I na lotnisku te ‘kocham cię’. To nie było braterskie ‘kocham cię’… Czułam to, a mimo wszystko bawiłam się jego uczuciami.
-Nie wiem, mamo. Nie sądzę.- skłamałam.
-A ja sądzę, że on się w tobie zakochał, a ty to wykorzystywałaś. I dopiero teraz zobaczyłaś co straciłaś.
-Co straciłam przez was.
-Może to i lepiej. Może zobaczysz jak go raniłaś. Może tu, gdy nie będziesz miała Conora, który zawsze wyciągnie cię z tarapatów, nieco zmądrzejesz i wydoroślejesz? Staniesz się odpowiedzialna za swoje słowa i czyny.
-Może… -Dwie godziny później już lądowaliśmy.
Dopiero ,gdy dojechaliśmy do Ruhpolding(1), zobaczyłam piękno tutejszego krajobrazu. Alpy były piękne. I przede wszystkim były niemalże na wyciągnięcie ręki.
-Tu jest pięknie.
-A nie mówiłem?- tata wziął głęboki oddech.- I te świeże powietrze! Gdy zobaczysz nasz domek też ci się na pewno spodoba! Przez okno twojego pokoju widać nawet skocznie. Poznasz nowy sporty, np.: skoki narciarskie. Są one tu bardzo popularne, szczególnie w tych okolicach. Z tego co wiem, niemieccy skoczkowie odnoszą duże sukcesy. Skoro będziemy mieszkać tak blisko skoczni, może nawet poznasz któregoś z nich?
-Fajnie by było… - rozmarzyłam się.
Wyobraziłam sobie umięśnionego, przystojnego blondyna o niebieskich oczach, który zbliża się w moim kierunku, nosząc w rękach narty. Tak, kogoś właśnie takiego muszę tu poznać. Jak nie, gdy tylko skończę 18 lat, wracam do domu, do Londynu.
-Jesteśmy na miejscu.- powiedział z dumą tata.
-Miałeś racje. Jest pięknie.- stwierdziłam, gdy nieco się rozejrzałam.
-Tam są skocznie.- wskazał ręką na pięć skoczni. Rzeczywiście, było je widać. Na oko dzieliło mnie od nich jakieś 15 – 20 minut drogi pieszo przez te łąki…
Wracając do tutejszego krajobrazu… Nie wyobrażałam sobie, że te miejsce będzie takie piękne! Wszędzie były góry i pagórki. Nasz mały, drewniany, góralski domek był oddalony od innych. Otaczały go lasy, pola i pojedyncze drzewa. Zimą musi tu być jeszcze piękniej!
-Chodź, pokażę ci twój pokój. – mama odciągnęła mnie od huśtawki, na którą miałaś ochotę usiąść i pomarzyć o niebieskookim blondynie.
-Ooo dziękuje!- w oku znów zakręciła się łza, gdy zobaczyłam ścianę ze zdjęciami Louise, Jess, Con’a, Jacka, no i moje! Genialne!
-A tu jest miejsce na twoich nowych przyjaciół.
-O ile jakichkolwiek znajdę…
-Bierz się za skoczków, podobno niezłe ciacha.
-Mamo…
-No co? – roześmiała się.- Niemiecka reprezentacja często trenuje na tamtych skocznia.
-Dobra, rozpakuje się i możemy iść na poszukiwanie ładnych Niemców! – uśmiechnęłam się.
-Okey. To co, o 19?
Była równo 17. Miałam jeszcze dwie godzinki.
-Ok. Dzięki.- posłałam jej uśmiech i skoczyłam na łóżko. Wyjęłam komórkę z torebki.
-Alex, hej! I jak tam w Niemczech?
Jak dobrze było znowu usłyszeć głos Conora…
-Boże, tu jest pięknie! Są z tobą dziewczyny?
-Jest sama Lou, siedzi z Jackiem. A ja robię coś do jedzenia.
-Zjadłabym coś zrobionego przez ciebie.
-Zostawię ci nieco w Narnii.
Znów przybyły wspomnienia, na co tylko roześmiałam się.
-Powiedz dziewczynom, że żyję i że zadzwonię potem, albowiem teraz muszę się rozpakować i idziemy z mamą na polowanie.
-Na co!? Na jakie polowanie?- nie do końca zrozumiał o co mi chodziło.
-Na polowanie na niebieskookich blond Niemców.
-To nie fair, też jestem blondynem. I mam niebieskie oczy.- zaprotestował.
-Jesteś ciemnym blondynem, to się nie liczy. Do tego nie jesteś Niemcem.
-W czym Niemiec jest lepszy ode mnie?
-Właściwie niczym… Coś ci pokażę jak skończymy gadać.- rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę. Następnie wysłałam widok z okna mojego pokoju oraz zdjęcie ściany ze zdjęciami.
-Nie wiem co ładniejsze, zdjęcia czy widok…- odpisał na twojego mmsa.
-Też się nad tym zastanawiam.
Rozpakowałam się i poszłam do pokoju rodziców.
-Jesteś gotowa?- zapytałam mamę.
-Chyba dziś nie dam rady… Jeszcze tyle mi zostało rzeczy… Chcesz to możesz iść sama. Możesz iść do tego sklepu, co pokazywał ci tata i zrobić zakupy.
-Ok, tylko co mam kupić?
Poszłam do sklepu. Wzięłam koszyk i włożyłam do niego mleko, chleb, mąkę i jeszcze kilka rzeczy. Do tego batonik dla siebie. Gdy podeszłam do kasy kobieta zaczęła mówić coś do mnie po niemiecku. Ja tylko zrobiłam wielkie oczy. NICZEGO NIE ROZUMIAŁAM! Masakra.
-Czy mogłaby pani powiedzieć to po angielsku?- grzecznie zapytałam. Tym razem kobieta zrobiła wielkie oczy, chyba nie znała angielskiego. No to się szybko nie dogadamy, a kolejka robiła się coraz większa. Straszy facet za mną zaczął chyba coś narzekać, ale też nie rozumiałam. Może i lepiej? Po niemiecku umiałam się tylko przedstawić, powiedzieć tak i nie. I tyle.
Nagle do sklepu wszedł jakiś wysoki przystojniak. Jak na moje, dobrze znające się na facetach oko, miał z metr osiemdziesiąt. I co najważniejsze, był blondynem… I miał niebieskie oczy! I nie wyglądał staro… Miał max 20 lat.
-Herr Wellinger…- właściwie zrozumiałam tylko tyle, że miał na nazwisko Wellinger. Kobieta musiała go znać. Chłopak przyszedł i najwyraźniej spytał się kobiety o co chodzi. Stałam tam jak głupia… Tak też się czułam.. Muszę się nauczyć tego niemieckiego!
-Pani sprzedawczyni chodziło o to, czy chcesz torebkę… - powiedział po angielsku. Kurde, tyle zachodu o torebkę!? Nie mogła mi jej pokazać czy coś?
-Oh.. Powiesz jej, że chce?
Roześmiał się, po czym odpowiedział:
-Jasne.
-Dzięki.- uśmiechnęłam się do niego.
Był naprawdę przystojny i wysportowany. Koszulka opinała się na jego mięśniach. Był prawie taki, jak sobie wyobrażałam.
Gdy już zapłaciłam, wyszłam z budynku.
-Czekaj.- zawołał jakiś głos. Odwróciłam się. Był to chłopak ze sklepu.
-Jesteś tu na wakacjach?- dogonił mnie i zaczął rozmowę.
-Nie. Przeprowadziłam się tu z rodzicami.
-Ooo a gdzie mieszkasz?
-Tam. – pokazałam palcem. Trochę niekulturalnie, ale ten chłopak onieśmielał mnie, jak żaden inny.
-Idę w tym kierunku. Mogę cię odprowadzić… Tak w ogóle, to Andi jestem.
-Alex.
-To mogę cię odprowadzić?
-A no tak, jasne.
-To daj tą nieszczęsną torbę… Kiedy się tu przeprowadziłaś?
-Dzisiaj.
-To pewnie nie znasz okolicy?
-Nie. Ani niemieckiego, ale to pewnie zauważyłeś.
-Nie da się nie zauważyć. –roześmiał się.-A można wiedzieć skąd tu przyjechałaś?
-Z Anglii.
-Szczerze to nigdy tam nie byłem… Na wakacje jeżdżę raczej do krajów, w których są góry… Albo jakieś morze.
-Nie dość ci gór? Tu są wszędzie góry.
-Niee. Bez gór nie byłbym tym kim jestem. -A kim jesteś? Ciekawiło mnie to, ale wstydziłam się zapytać. Co się ze mną dzieje!? Ja nigdy nikogo ani niczego się tak nie wstydziłam…- Chcesz mogę cię kiedyś oprowadzić po okolicy.
-Chętnie. Nie pogardzę. Tym bardziej, że nikogo tu jeszcze nie znam…
-No to ja cię poznam z kilkoma ludźmi godnymi poznania.- uśmiechnął się.
Jak on się bosko uśmiecha!
-A ty gdzie mieszkasz?
-Nie tu.- zrobił smutną minę.- Tu się urodziłem- dokończył dumnie.- Mieszkam w Weißbach.
-A gdzie to?
-Powiem ci tyle, daleko.- i znów się uśmiechnął.- Jak dasz mi swój numer, a mój kumpel będzie miał czas, to cię z nim poznam. On mieszka dużo bliżej Ruhpolding. – podryw na kolegę? Interesujące. Najważniejsze, że mam jego numer. Ciekawe czy zadzwoni…
-No to ja tu mieszkam.- wskazałam na swój nowy domek.
-Ładny. I do tego takie widoki i tak blisko na skocznie…
-Taa na początku nie byłam przekonana do Niemiec, ale teraz mi się tu bardzo podoba. Ale to nie to samo…
-Pewnie będzie ci brakować przyjaciół…
-Taa tego najbardziej…
-Przepraszam, ale trochę mi się śpieszy… Nie pogniewasz się jak już sobie pójdę?
-Nie no spoko. Cześć.
-Paaa.- i sobie poszedł.
-Kim był ten przystojniak, który cię odprowadzał? – gdy tylko weszłam do domu, mama zaczęła swoje mini śledztwo.
-Czy ty musisz wszystko widzieć, mamo?
-Muszę. To kto to?
-Mój bohater. – wyszczerzyłam zęby.
-Jak to?
-Obronił mnie przed torebkową porażką.
-Jak to?
Opowiedziałam jej wszystko, zwracając największą uwagę na torebce.
-Dżentelmen.- podsumowała.
-Dżentelmenem jest Conor. To jest mój bohater!- wydaje mi się, że mama nigdy mnie nie zrozumie.


(1.)Ruhpolding – miejscowość i gmina w południowo-wschodnich Niemczech, w kraju związkowym Bawaria.
Przepraszam, że nic wczoraj nie dodałam, ale nie miałam czasu :(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz