wtorek, 27 stycznia 2015

Rozdział 24:

-Pobudka śpiochy!- jakiś głos, którego właściciela rozpoznać bez otworzenia oczu niestety nie potrafiłam, próbował ściągnąć mnie z kanapy.-Alex! Bo cię zwalę z tej sofy! Wellinger! Baczność! Co to ma być? Nie ma mnie i już się obijają! – przetarłam oczy. Mówiłam, że gdy tylko przyjedzie Wank to go przytulę, a teraz miałam ochotę mu przywalić, a nie go tulić!
-Człowieku! Daj nam spać!- jęknęłam ziewając.
-Czy ty wiesz człowieku, która jest godzina?- zapytał.
-Twoja ostatnia.- mruknęłam pod nosem i nakryłam się kołdrą na głowę, tym samym odkrywając Louise, która spała po drugiej stronie. Wtedy ona za nią również pociągnęła, więc darowałam sobie. Przeciągnęłam się i usiadłam, opierając się plecami o kanapę. Rozejrzałam się po salonie. Wszyscy spali na podłodze, oprócz mnie i Lou. Dlaczego nikt nie spał w sypialniach? Bo wszyscy usnęli, gdy znów przyszła kolej na tłumaczenie komedii przez Severina…- Chodź, bo ich obudzisz…- złapałam go za koszulkę i pociągnęłam do jednej z sypialni.
-Uuu Alex co ty zamierzasz? Czy ty mi coś proponujesz?- rzuciłam w jego stronę jeden z tych swoich morderczych spojrzeń. Niewyspana Alex = niebezpieczna Alex.
-Co ty tu robisz z samego rana!?
-Z samego rana! Dobre!
-To która jest?
-Ósma godzina równo! Przecież o tej godzinie to tamte lenie powinni biegać czy co oni tam robią o tej porze!
-Ale skąd ty się tu wziąłeś?
-Dzwonię do Schustera, czy są w tym hotelu co zwykle, a on, że nie, że tylko on i że ja nie muszę do niego przyjeżdżać. To ja się pytam gdzie oni są, to on powiedział, że tu ich znajdę. A tu taka niespodzianka, Alex i jej spółka z Londynu też tu są! – zrobiłam wymownego facepalma, tak, że aż mnie głowa zabolała. Spojrzałam ponownie na bruneta, któremu uśmiech nie schodził z twarzy. – Chyba wiem, jak ich obudzę!
-Po co ich będziesz budzić? Trener ma jakieś sprawy na mieście załatwiać i trening macie po południu!
-O osiemnastej.- poprawił mnie.
-No to tym bardziej, po co nas budzisz? Skoro mnie już obudziłeś, to daj im przynajmniej pospać!
-To kto ze mną pobiega?- zapytał zawiedziony. Splotłam włosy i byłam gotowa pójść z nim. Andreas popatrzył na mnie. Byłam ubrana w to co wczoraj, bo niestety nie pomyślałam o tym, by wziąć coś na przebranie.
-Weź to.- chłopak rzucił mi bluzę Andreasa Juniora, bo jak stwierdził, na zewnątrz jest chłodno.
-Nie pogniewa się ?- roześmiał się, jakbym opowiedziała jakiś bardzo zabawny kawał. Zignorowałam jego śmiech i wyszłam z chatki.
Pobiegliśmy w kierunku sklepu, bo Andreas postanowił, że zrobimy coś zdrowego na śniadanie. A że w lodówce Juniora nie było nic zdrowego, to innego wyjścia niż zakupy Andi Senior nie widział.
Po kilku metrach złapała mnie kolka, zatrzymałam się i zaczęłam łapać oddech, co nie było łatwe. Andreas, który był dość daleko przede mną zawrócił i popatrzył na mnie rozbawiony.
-Czy ja coś mówię?- zapytał się, gdy ponownie zmierzyłam go wzrokiem. Nie odpowiedziałam, więc zaczął wykonywać jakieś ćwiczenia rozciągające.- No chodź! Bo nam sklep zamkną, jak w takim tępię będziemy biec!
-Bardzo śmieszne… - pociągnął mnie za rękę. –Nie dam rady!- stwierdziłam po dziesięciu minutach i usiadłam na dużym kamieniu znajdującym się przy drodze. Andreas oparł na nim jedną nogę i znów się rozciągał.
-Ta dzisiejsza młodzież! Tylko komputery, cola i chipsy! Zero sportu! Zero zdrowego odżywiania! Tylko kombinują, jak na wf nie ćwiczyć… Jeszcze trochę z nami poprzebywasz, to ja ciebie wyszkolę! Bo Młody z Marinusem to dla ciebie rozumy potracili, zakładając, że kiedykolwiek je mieli. Richi z Severinem trochę mniej, ale też ci pobłażają. Za to ja, ja się tobie omotać nie dam i wyprowadzę cię na ludzi! A teraz na poważnie… Coś ty zrobiła ze swoimi włosami!? – wydarł mi się prosto do ucha. Potarłam je i dopiero wtedy odpowiedziałam.
-To co chciałam… Ty mnie lepiej nie szkol, bo wyjdzie jak w Wiśle.- wypomniałam mu nieszczęsny incydent, który już dawno mu wybaczyłam, jednak chciałam, by się ode mnie choć na chwilę odczepił.
-Nie każę ci skakać, a biegać! Tu chyba sobie nogi nie skręcisz… - znów pociągnął mnie za ręce, wstałam więc i biegłam próbując dotrzymać mu tępa. Gdy znów nie mogłam złapać powietrza zauważyłam, że chłopak wolno truchta, a ja biegnę wykorzystując swoje wszystkie siły, a i tak go wyprzedzić nie umiem. Usiadłam na kolejnym głazie, których tu pełno i postanowiłam, że muszę jednak poprawić swoją kondycję.
-No co ty! Przebiegliśmy może… nawet kilometra nie przebiegliśmy! Tyle dzieci w podstawówce przebiegają w 3 minuty! Alex! Wstawaj!
-Nie dam rady.- poddałam się.
-O rany… Co ja się z tobą mam! – podszedł do mnie i pomógł mi wstać. Potem odwrócił się do mnie tyłem.- Wskakuj! – i tak resztę drogi do sklepu, jak i drogę powrotną spędziłam na plecach Wanka.
-Dziękuje!- przytuliłam się do niego i pocałowałam w policzek, gdy zeszłam już z jego pleców przed domem wujostwa Wellingera.
-O jak miło.- zaśmiał się.
-Wiesz, że gdybyś mnie rano tak bezczelnie nie obudził to zrobiłabym to na powitanie?- zapytałam.
-Bez noszenia na plecach?- odpowiedział pytaniem.
-Bez.- przytaknęłam.
-A czym to sobie na to zasłużyłem?
Nie zdążyłam odpowiedzieć na to pytanie, bo z chaty wybiegł Kras, który przytulił się do mnie mocno i okręcił mnie w kółko.
-My myśleliśmy, że już cię ktoś porwał! Na policję chcieliśmy dzwonić! Ooo Stary, a ty tu skąd? – chłopak podał rękę Wankowi, a ja weszłam z zakupami do środka.
-A nie mówiłem, że wróci?- Jack zerwał się na mój widok.- Idę się przejść.
-Idę z tobą.- Lou chwyciła go za rękę i razem wyszli z pomieszczenia.
-Czyli to nie był sen, że ty tu byłeś i tak głośno krzyczałeś?- paczałki Wellingera powiększyły się na nasz widok.
-No wooow!
-A nikt mi nie wierzył.- rzekł zrezygnowany.- Co dziś dobrego na śniadanko? Może jakiś bekon z jajecznicą?- zapytał.
-Nie! Trzeba odżywiać się zdrowo, bo będziesz gruby i od ziemi nie oderwiesz tego swojego tłustego tyłka, nie mówiąc już o dalekim lataniu… Młody! Ucz się od starszego kolegi.
-Kto to mówi! Ha! Ty ważysz ode mnie 8 kg więcej!- zarzucił mu Welli.
-Dżunior! Nie podskakuj… A o ile jestem od ciebie starszy i wyższy? Moja waga jest wprost idealna i przy tym pozostańmy… Dobra wy idziecie biegać, a ja z Alex robimy coś do jedzenia.
Chłopaki marudzili, marudzili, ale w końcu poszli. Nawet Conor! No, no, muszę przyznać, że umiejętności przywódcze Wanka mi zaimponowały.
-Sałatkę na śniadanie? Przecież oni cię wyśmieją i pójdą do tej restauracji albo zrobią sobie sami tą jajecznicę…- Andreas rzucił we mnie główką sałaty za te słowa.
-Refleks! – uśmiechnął się.- Są zbyt leniwi, a na restaurację szkoda będzie im kasy. Znam ich jednak trochę lepiej i dłużej od ciebie.
-Może. Swoją dziewczynę też karmiłeś samymi sałatkami i budziłeś ją o 8 na bieganie podczas waszego urlopu?
-Weź.. Urlop… Nie chciałem z nimi jechać po prostu.- puścił do mnie oczko.- Ale ani słowa tamtym! Ty nie pojechałaś to i ja mogłem zrezygnować z tej niewątpliwej przyjemności. Jak powiedziałem, że jadę z dziewczyną to mi sami odpuścili wspólne wakacje. I tak mam ich czasami dość to jeszcze wakacje z nimi… Nawet trener się wstydzi z nimi gdziekolwiek jechać! Znaczy się, na zawody to musi i jeździ. No i nawet się wtedy za nich nie wstydzi, ale w hotelach na przykład? Prawie Polakom dorównują!
-A co robią Polacy?
-Jeszcze się przekonasz kiedyś! Pamiętaj jedno, chcesz się napić? Idź do Polaków, nie do Ruskich. Polska wódka najlepsza i oni to tak fajnie, z umiarem. Piotrek się pośmieje, z mistrzem Stochem sobie pogadasz. A z Ruskimi pić nie lubię, choć Piotrek nie narzeka.
-Ja nie piję czystej wódki. Wolę jakieś drinki jakby co.
-Ty to w ogóle nie powinnaś pić! Za młoda jeszcze jesteś.
-Wanki… A wiesz ile w wódce kalorii? – zaczęłam śmiać się z bruneta, więc szybko zmienił temat.
Zjedliśmy dietetyczne śniadanie przyrządzone przez Andreasa i mnie, a potem wybraliśmy się na wycieczkę po Ruhpolding. Jako pierwsze postanowiliśmy wybrać się „bardziej w góry”.
Spacerowaliśmy „łatwym” szlakiem przez dolinę wzdłuż rzeki Traun. Jednak nie był on łatwy dla wszystkich. Ja z Lou nie miałyśmy sił zrobić ani kroku więcej już po kilku kilometrach, a zostało jeszcze pół drogi i powrót…
-Nie damy rady…- jęknęłam za nas obie.- Waankii! Weź mnie na plecy, rumaku ty mój!
-Pff już się dziś ciebie nadźwigałem! Welli, pokaż klasę! – takim oto sposobem znalazłam się na plecach Andiego, który nie był wcale zmęczony.- Potem wrócimy kolejką. Ta Alex musi zawsze wszystko zepsuć…
-Jack! Zanieś mnie na sam szczyt! – krzyknęła za swoim chłopakiem, ale on ją zignorował.
-Mogę? – Kraus podszedł do niej i podniósł ją, oczywiście za jej zgodą! On jest taki słodki!
Doszliśmy na szczyt i Wellinger postawił mnie na nogach. Spojrzałam w dół. Woow. Nigdy nie widziałam czegoś tak pięknego. Naprawdę było tu ślicznie. Usiadłam po turecku < mało się przy tym nie przewracając, ale Conor mój wybawca mnie złapał!> i napawałam się widokami. Mogę tu zostać na zawsze?
-Idziemy.- Wank pociągnął mnie za rękę kilka minut później, akurat wtedy, gdy przyleciał tu cudowny różnobarwny motyl. Teraz chyba na dobre zakochałam się w Ruhpolding, a to dopiero początek wycieczki!
Zrobiłam kolejne, chyba już setne zdjęcie i zjechaliśmy kolejką górską do podnóża gór. Następnie wsiedliśmy w autobus i pojechaliśmy do oddalonego o 20 km jeziora Chiemesse na którym znajduje się wyspa z zamkiem.
Zwiedziliśmy zamek, zrobiliśmy tym razem miliony zdjęć i usiedliśmy na brzegu. Rozmawialiśmy tak, a czas upływał niemiłosiernie szybko. Dlaczego nie można go zatrzymać na jakiś czas i nacieszyć się nimi wszystkimi? Anglia nie będzie tu wiecznie… To samo tyczy też się skoczków. Przecież mają oni treningi, zgrupowania, zawody, swoje życie, swoich przyjaciół i rodzinę. Do tego tu jest tak świetnie! Tak czysto. Tak idealnie.
-Con… A jak bym za ciebie wyszła, to byś mi kupił taką wyspę?- zapytałam. Mówiłam już, że często najpierw coś mówię, a potem myślę? Tak też było i tym razem.
-Eee.- chłopaka oblał rumieniec i zachowywał się jakby zapomniał, że istnieje taka umiejętność <którą on również posiada!> jak mowa.
-No młody. Teraz się nie obijamy, a zbieramy kasę na wyspę. Wybudujesz zamek. Posadzisz drzewa. Alex od razu będzie twoja! – Severin wyskoczył jak zwykle z dobrą radą. Ktoś dostał smsa, więc każdy z nas spojrzał na swoją komórkę. Była 16.58, a o 18 mieliśmy być na skoczni… Biorąc pod uwagę szybkość autobusów, były jakieś szanse, że dotrzemy na skocznię przed 18.00. Wtedy chłopcy by się nie spóźnili… O Boże! Przecież my mamy autobus o 17!!! Pobiegliśmy na przystanek, ale autobus nam odjechał. No pięknie… Kolejny jest za pół godziny. Werner nas zabije! I chyba nie tylko ja tak uważałam.
-Werner nas zabije! – krzyknął Marinus za autobusem, ale jego kierowcę chyba nie obchodził nasz los.- Idziemy na piechotę?
-Chcesz je nieść 20 km?- zapytał świadomie Wank. Od kiedy on się taki mądry zrobił?
-Masz.- Wellinger podał mi swoją bluzę, którą dotąd miał zawiązaną w pasie. Już się do niej przyzwyczaiłam. Do niej i do nadmiernej troskliwości Andreasa. Czy mi to przeszkadzało? Gdyby Conor był taki nachalny z tą bluzą, to zapewne by była niezła awantura, ale jeśli Andi tak się o mnie martwi, to jest to według mnie bardzo słodkie. Taki prawdziwy gentelman z niego!
-Jack. A gdzie bluza dla mnie?- Lou spojrzała prosto w oczy Jacka.
-Było ją ze sobą zabrać…- mruknął i usiadł na ławkę przy Conie i Severinie. Skoro Jack nie potrafił wykorzystać takiej okazji, wykorzystał ją Marinus. Dał jej swoją bluzę, więc obie miałyśmy identyczne. Zrobiłyśmy sobie selfie, no bo jak to tak? Wakacje bez ani jednego selfie? A potem powtórzyliśmy to z resztą.
W końcu zajechał nas autobus. Weszliśmy do niego, chłopcy kupili dla nas bilety i wróciliśmy do Ruhpolding. Była 18, gdy zajechaliśmy na miejsce. Od przystanku do skoczni było jakieś 10 minut drogi. Damy radę! Szliśmy szybkim krokiem, aby nie złapała mnie i Lou kolka. Gdy doszliśmy, na zeskoku stał wkurzony Schuster.
-Wy powinniście być już po rozgrzewce! To wy powinniście na mnie czekać, a nie odwrotnie! Żeby mi to było ostatni raz, bo…
-Bo nie będzie tu więcej treningów, bo Alex miesza nam w głowach bla,bla,bla. Chłopakom może i tak, ale mi nie!- pochwalił się Andreas Senior.
-WANK! Trzy kółka wokół skoczni już! Biegiem!
Andreas popatrzył na trenera tym swoim błagalnym wzrokiem, ale nawet mina słodkiego szczeniaczka na niego nie zadziałała… Biedny Wanki!
W końcu dokończyłam ten rozdział. Jest taki trochę nijaki, ale lepszy taki niż żaden :D Mam nadzieję, że kolejny wyjdzie lepszy :)

środa, 21 stycznia 2015

Rozdział 23:

Po treningu chłopaków było już późno. Wszyscy poszliśmy na kolację, za którą zapłacił sam trener Schuster w podziękowaniu za zaoszczędzone pieniądze i nerwy.
-Co robimy jutro?- zapytał Marinus.
-Ty będziesz czyścił moją poduszkę.- mruknął Welli.
-Ja ci ją wyczyszczę!- uśmiechnęła się Lou chcąc załagodzić konflikt między najlepszymi przyjaciółmi. Dziewczyna nie lubiła, gdy ktoś się przy niej kłócił.
-Dziękuję.- Kraus zrobił do niej maślane oczka. Jack popatrzył na nich zazdrosny, ale nie skomentował tego, aż dziwne…- Spokojnie! Nie zamierzam ci odbijać dziewczyny!- roześmiał się, jakby przeczuwał jego myśli.
-Ona i tak by ciebie nie chciała…- burknął Andreas.
-Trochę kultury!- upomniał ich Severin i zaczął składać zamówienie dla wszystkich, oczywiście już po niemiecku.
Gdyby ktoś mi powiedział rok temu, że przeprowadzę się do Niemiec, że przestanę się przyjaźnić z Jess, że pocałuję się z Adamem, że zakocham się w jakimś Niemcu, że poznam wielu wspaniałych ludzi zarówno z Niemiec, jak i z Polski, że zacznę uczyć się niemieckiego, że… długo by tu jeszcze wymieniać, ale i tak bym tego kogoś wyśmiała. I gdyby ten ktoś powiedział mi jeszcze, że zmieni mnie to na lepsze to chyba zapisałabym go do jakiegoś specjalisty od głowy! Sama nie wierzę w to, ile rzeczy zmieniło się przez jedne wakacje! Kiedyś wakacje kojarzyły mi się z Polską, z Wisłą, z babią. Gdy byłam starsza i przeprowadziłam się do Londynu, to kojarzyły mi się już tylko z Brighton. Jeździłam tam razem z Jackiem i Conorem, i całe wakacje wraz z ich siostrą spędzaliśmy nad morzem. Opalaliśmy się, wygłupialiśmy i opowiadaliśmy o tym, jak było kiedyś. Teraz? Teraz jestem wdzięczna rodzicom, że mnie zmusili do przyjazdu tutaj. Siedzę sobie z moimi przyjaciółmi z Niemiec i z Anglii przy jednym stole i razem jemy kolację. Czy to nie cudowne? Jakbym skończyła, gdybym została w Londynie z Conorem? Może bym olała szkołę? Nie poszła na studia? A może wręcz przeciwnie, zmotywowałabym się i zdała na 5? Czy przyjaźniłabym się dalej z Jess? Czy pogodziłabym się z Adamem? Tego już chyba nie jest dane mi się dowiedzieć… Ale dzięki przeprowadzce zaczęłam doceniać zarówno to, co miałam tam, jak i to, co mam tu i teraz. Muszę chyba kiedyś za to wszystko podziękować rodzicom, oni mnie tak bardzo kochają! Przypadek, że tata dostał propozycję otworzenia firmy akurat tu? Że kupił dom akurat przy skoczni? Że mama akurat wtedy wysłała mnie do tego sklepu, a sprzedawczyni zapytała się o tą nieszczęsną, a może szczęśliwą dla mnie, torebkę? Chyba nie wierzę w przypadki. Może to przeznaczenie?
Spojrzałam na każdego z moich przyjaciół, bo chyba mogę ich wszystkich tak nazywać. Każdy siedział uśmiechnięty i głodny, po całym ciężkim dniu. Mari rozmawiał z Lou, Jack z Conorem i Richardem, Andreas z Severinem, a ja siedziałam i myślałam o tym, jaką jestem szczęściarą, że ich wszystkich mam. Jak jutro dojedzie do nas Andreas Senior, to go chyba wyściskam!
-Smacznego.- uśmiechnęłam się do nich, gdy kelnerki przyniosły nasze zamówienia. Jack popatrzył na mnie, jakby mnie nie poznawał. Przez ponad 10 minut milczałam, a co jeszcze straszniejsze, że jeszcze nie pokłóciłam się z nim. Może on mnie nie zna tak dobrze, jak mu się wydaje?
-Smacznego. – odpowiedzieli i zaczęliśmy spożywać kolację.
-Dobre było!- stwierdził Kraus, gdy byliśmy w drodze do domku Wellingera. Trzeba zauważyć, że szliśmy 3 kilometry piechotą, bo nie mieliśmy dostępnej odpowiedniej ilości samochodów.
-Bo za kasę trenera.- stwierdził Richi.
-Trenera czy nie trenera, ważne że nam trochę zostało.- uśmiechnął się Kraus. – Czy wy myślicie o tym co ja?
W rezultacie kilka minut później robiliśmy zakupy na naszą nockę filmową. Potem zaszliśmy do mnie po jakieś koce, śpiwory i poduszki. Zostawiliśmy tu natomiast poduszkę, którą Andi dostał ode mnie, bo musimy ją jutro z Lou wyczyścić. Ciekawe, czy znalazł on już ten pamiętnik… Muszę przyznać, że zamek jest nieźle schowany!
-Włączmy Piłę!
-Marinus, przecież każdy to zna i to jest głupie!- skarciła go Lou, która nienawidziła horrorów.- Może Gwiazd naszych wina?
-Oglądałaś to chyba 5 razy i dwa razy przeczytałaś już książkę!- westchnął Jack, który po raz pierwszy, a przynajmniej przy mnie, sprzeciwił się swojej dziewczynie.
-Może, którąś część Hobbita. Kto oglądał?- każdy podniósł rękę, na co Severin westchnął zawiedziony.
-Igrzyska śmierci?- zaproponował z nadzieją Conor, ale to chyba również każdy oglądał.
Skończyło się na tym, że obejrzeliśmy Króla Lwa i mimo, że każdy wiedział co kiedy nastąpi, to wszyscy płakaliśmy jak małe dzieci. Gdy leciała piosenka Hakuna Matata, śpiewaliśmy razem z telewizorem. W pewnym momencie moją uwagę przykuło to, jak bardzo Lou i Jack do siebie pasują. Przecież znają się już tyle lat! Dlaczego wcześniej nikt tego nie widział? Siedzieli przytuleni do siebie. Poczułam się samotna mimo, że otaczało mnie tu tyle ludzi. Czy to w ogóle możliwe? Nagle poczułam, jak ktoś czule mnie obejmuje. Był to Andreas, który siedział po mojej prawej stronie. Chciałam się w niego wtulić, bo w sumie trochę zimno się zrobiło, ale niechcący wysypałam popcorn na Conora, który siedział po mojej lewej. Odskoczyłam szybko od Andiego i zaczęłam przepraszać Conora, który był cały w prażonej kukurydzy. Potem czułam, że Andreas potrzebuje mojej bliskości, tak samo jak ja jego, ale żadne z nas nie miało już odwagi objąć tego drugiego.
-To co, teraz Piła?- Marinus aż podskoczył, gdy bajka się skończyła.
-NIE!- wykrzyknęliśmy wszyscy razem, a Marinus opadł na swoje miejsce. Chłopaki znaleźli jakieś płyty, które stały obok kominka. Było tam kilka komedii, ale po niemiecku. Mimo tego włączyli jedno z nich, bo nikt z nas ich nie oglądał i postanowili, że będą nam wszystko tłumaczyć na angielski. My może nauczymy się czegoś z niemieckiego, a oni podszlifują swój angielski.
Było przed północą, gdy nadeszła kolej Severina na tłumaczenie. On nie opowiadał wszystkiego tak barwnie, jak Marinus, więc postanowiłam się przewietrzyć, bo w tym salonie zrobiło się naprawdę duszno! Oparłam się o drewnianą barierkę werandy i spojrzałam na księżyc. Mimo, że byliśmy w górach, to nie było ich widać przez mgłę. Ale księżyc był naprawdę piękny!
-Zmarzniesz. – usłyszałam troskliwy głos Andresa, który okrywał mnie swoją bluzę.- Mimo, że są wakacje, lato, to tu w górach wieczorami potrafi wiać chłodny wiatr.- stanął obok mnie i również oparł się o barierkę podziwiając księżyc.- Z resztą, sama się niedługo przekonasz.- w odpowiedzi tylko uśmiechnęłam się do niego, co mu najwyraźniej wystarczyło.- Lubię, gdy się uśmiechasz.- dodał nagle. Nie wiedziałam co mu na to odpowiedzieć.- O czym tak myślisz?- zmienił temat.
-O tym, jak dobrze, że się tu przeprowadziłam.
-Dlaczego dobrze?
-Bo poznałam ciebie, Marinusa, Sevcia, Richarda, Andreasa, Piotrka, Maćka i całą resztę! – przyznałam.- I pozwoliło mi to dostrzec to, co miałam tam w Anglii, a nie umiałam tego docenić. Miałam wspaniałych przyjaciół, dach nad głową, najlepszych rodziców pod słońcem! W sumie to dalej mam, tyle że zawsze na nich wszystkich narzekałam… - spojrzałam na blondyna, który słuchał uważnie każdego wypowiedzianego przeze mnie słowa i chyba sam zaczął się nad tym wszystkim zastanawiać. – Wiesz, wkurzający Jack, Conor, który nie zawsze chciał zabierać mnie ze sobą na imprezy, Lou, z którą nie zawsze miałyśmy takie same zdanie, choć z nią jednak się najlepiej dogadywałam. No i rodzice, miałam do nich wieczne pretensje o wszystko! Byłam rozpieszczoną gówniarą, ale wiem, że dalej nią jestem. Z tego się chyba tak szybko nie wyrasta, ale staram się. – nagle zaczęliśmy się do siebie niebezpiecznie zbliżać. W porę jednak ocknęłam się i odsunęłam od chłopaka. On również wrócił do swojej poprzedniej pozycji.
-Ja też się cieszę, że cię poznałem.- stwierdził rozbawiony sytuacją, do której mogło dojść przed sekundą. Mimo, że się śmiał, to wiedziałam, że mnie wysłuchał i wziął to wszystko do serducha. Z każdym dniem spędzonym wspólnie poznawaliśmy się coraz lepiej.
-Dziękuje za wszystko!- wtuliłam się w niego. Dopiero trzaśnięcie drzwiami nas rozłączyło.
-Ekhm… Chyba przeszkadzam… Mówiłem im, żeby was nie wołać!- Conor zaczął się natychmiast usprawiedliwiać, na co roześmieliśmy się i wróciliśmy do środka.
Chłopcy spali, jak zabici już po 2. To był dla nich ciężki dzień, zarówno dla skoczków, jak i dla Cona i Jacka. Ten pierwszy poszkodowany przez los, że musiał z nami wracać samochodem, ten drugi zazdrosny o swoją dziewczynę. Biedni ci nasi chłopcy, oj biedni.
Popatrzyłyśmy z Lou na nich jeszcze przez chwilę i usiadłyśmy na wysokich stołkach barowych przy wyspie kuchennej i zaczęłyśmy rozmawiać szeptem, by ich nie obudzić. W końcu mogłyśmy pogadać, jak za starych czasów sprzed niecałych dwóch miesięcy…
-Widziałaś, jak się na was patrzył Conor?- Lou zachichotała słodko w taki sposób, jaki kochał Jack.
-No jak?- również się roześmiałam. Widziałam, jak patrzył się na mnie i Andiego, gdy wysypałam ten popcorn, ale przecież tego nie planowałam!
-Nie chodzi o popcorn… On jest o ciebie ZAZDROSNY!
-Ciszej!- upomniałam ją przykładając jej palec do ust.
-No ok. No ale przyznaj, że też to zauważyłaś. Za każdym razem, gdy zbliżałaś się do Andiego na mniejszą odległość niż metr, to nie spuszczał z was oka. Jack się śmiał, że jeśli Welli się do ciebie przytuli, Con go chyba zabije! A jak potem on się do ciebie przytulił na chwilę, to mnie aż dreszcz przeszedł! Nawet Jack to poczuł, no i kazał mi siedzieć spokojnie i czekać co z tego wyniknie. I ty wtedy ten popcorn wysypałaś. No to odetchnęliśmy z ulgą. A jak wróciliście potem z tego podwórka, to Andreas co chwila spoglądał na ciebie i na Con’a rozbawiony, a Conor siedział wściekły. Nie zauważyłaś, że odkąd wróciliście z lotniska, to Conor chodzi taki nadąsany?
-Bo musiał siedzieć pomiędzy Severinem a Andreasem.- mruknęłam.
-Tak. Tak to sobie tłumacz. Marinus siedział w bagażniku i nie marudził! Conora znasz od urodzenia, wychowywałaś się z nim, on cię zna jak nikt inny. Dlaczego pozwalał ci zawsze na wszystko? Chyba nie dlatego, że się tylko przyjaźnicie. Ze mną też się przyjaźni i co? To tobie zawsze ustępował na każdym kroku, nie mi. Nawet Jacka olewał, a przecież są braćmi i jeden za drugim skoczyłby w ogień. Ciebie nie ma w Anglii i nie widzisz go codziennie. To już nie jest ten sam Conor, gdy z tobą rozmawia przez skype czy przez telefon to się na chwilę rozchmurza, a potem dalej chodzi naburmuszony. A jak się dowiedział, że przyjedziesz do nas to chodził taki szczęśliwy! Potem cieszył się, że my przylecimy do ciebie. A dziś znowu foch mu wrócił… Myślisz, że to mu kiedyś przejdzie?- Lou skończyła swoją wypowiedź, a ja myślałam dalej nad tym zdaniem:  Dlaczego pozwalał ci zawsze na wszystko? Chyba nie dlatego, że się tylko przyjaźnicie. Czasami śmiałam się, że się mu podobam, ale żeby tak na serio!?
-Teraz mam wyrzuty sumienia…- byłam bliska płaczu.

-Spokojnie, przecież to nie twoja wina, że nie czujesz do niego tego samego co on.- uśmiechnęła się do mnie i pogładziła po głowie. – Zawsze możesz z nim pogadać, będziemy tu jeszcze 5 dni! Masz czas!
__________________________________
No i jest kolejny rozdział :D w sumie nic się tu nie dzieje i akcja tak wolno się toczy, ale chyba niedługo troszkę przyśpieszy :)
Zmieniam ankietę, którą bezapelacyjnie wygrał Andi (9:2) A teraz będzie taka, gdyż chcę wiedzieć ile was jest :) Więc jeśli to czytasz, to zaznacz taką odpowiedzieć, bo zajmie Ci to zaledwie sekundę, a mi sprawi ogromną radość i zmotywuje :D 

Do napisania! <3

czwartek, 15 stycznia 2015

Rozdział 22:

Po ciężkim tygodniu nauki niemieckiego, znałam już główne zwroty. Miałam naprawdę wspaniałego korepetytora. Był nim syn wspólnika mojego taty, do którego byłam na początku sceptycznie nastawiona. W końcu przełamałam się i nie żałuję. Dzięki Alanowi za kilka miesięcy będę mogła spokojnie szprechać po niemiecku z kimkolwiek będę chciała, bez obawy, że ktoś może nie znać angielskiego. Alan ma 25 lat, dalej studiuje i dorabia sobie jako mój korepetytor. Codziennie na nauce z nim spędzałam kilka godzin, ale w tym tygodniu on gdzieś wyjeżdża, a ja będę miała gości. Ale wracając do Alana, nie jest on w moim typie i raczej się z nim nie dogadam. On lubi komiksy, ja lubię magazyny o modzie. On lubi zabytkowe samochody, ja kocham szybkie, sportowe fury. On kocha naukę, chciałby zostać nauczycielem, a ja, no cóż… ja nauczycielem na pewno nie zostanę. Nawet nie wiem, kim chce zostać! On nie lubi imprez, woli zostać w domu i poczytać książki, a ja wręcz przeciwnie. Reasumując, nie ma szans na przyjaźń, nad czym bardzo ubolewa mój tata. Natomiast nieźle dogaduję się z siostrą Alana, która jest z mojego wieku i będę z nią razem chodzić do szkoły i do tej samej klasy. Lena jest zupełnym przeciwieństwem swojego brata, co mi pasuje. Jednak nie jest to taka sama przyjaźń jak ta z Lou, z Conorem, z Jackiem czy z niemieckimi albo nawet polskimi skoczkami. Jest ona jest po prostu fajną koleżanką, która zna angielski i mieszka niedaleko mnie.
-Tato, bo się spóźnimy!- wbiegłam do salonu i pociągnęłam go za rękę, by pomóc mu wstać.
-A Andreas nie może z tobą po nich jechać? –No tak. Tata teraz najchętniej wyręczałby się ciągle Wellingerem. Bardzo go polubił, ale chyba nie za to, że jest on moim przyjacielem, a za to, że wozi mnie na zakupy, do fryzjera i gdziekolwiek tylko zapragnę, a tata może sobie w tym czasie odpocząć.
-Tato, on jest na wakacjach, wróci dopiero jutro… Ale spoko, nie będziesz musiał po niego wyjeżdżać. Pojadę po niego z Conorem, tylko jedźmy już!
No i pojechaliśmy. Stałam i czekałam, aż moi przyjaciele tutaj przyjdą. Przed wyjazdem zrobiłam plakat powitalny, ale zapomniałam go wziąć. Zadzwoniłam więc do mamy, aby przykleiła go gdzieś w moim pokoju. Będzie w sam raz jako ozdoba, na powitalne party, o którym istnieniu wie tylko mama. Oczywiście będzie bez alkoholu, bo jutro trzeba być w stanie wyjechać po Andreasa…
Gdy w końcu zobaczyłam ich pobiegłam szybko do Lou, przytuliłam się do niej mocno, potem do Conora i do Jacka. Ja nie wiem, jak ja bez nich tyle wytrzymuję! Co prawda, dzwoniliśmy do siebie prawie codziennie, ale to nie to samo…
Przez całą drogę rozmawialiśmy o Niemczech i od czas do czasu nuciliśmy jakąś piosenkę, która akurat leciała w radiu.
-I jak się wam tu podoba? – zapytała moja mama, gdy dojechaliśmy do domu i zaczęliśmy jeść obiad.
-Jest fajnie.- stwierdził Conor.
-W sumie czym to się różni od Anglii? Można było tą firmę założyć w Londynie czy gdzieś i by wyszło na to samo.- mruknął pod nosem Jack i wrócił do jedzenia sałatki.
-Tutaj są góry.- trafnie zauważyła Lou, przy okazji karcąc wzrokiem Jacka. Starczył tylko jej jeden gest, a Jack stawał się potulny jak baranek…
-Tutaj jest przede wszystkim zapotrzebowanie na nasze usługi…- czułam, że za chwilę zacznie opowiadać o tym co jest w Niemczech, a czego nie ma w Wielkiej Brytanii, a co jest potrzebne do rozwoju jego firmy. Chyba wszystkich plusów przeprowadzki tu musiał się nauczyć na pamięć, bo zawsze podawał te same zalety…  Postanowiłam więc, że mu przerwę.
-Jeszcze nie widzieliście skoczni! Jutro przyjedzie Andi, będzie miał tu trening, będzie się działo!
Skocznia- moja ulubiona atrakcja w całym mieście. Było tu dużo więcej rzeczy do zwiedzania, no ale skocznia! To jest coś. Od kiedy weszłam, gdy nie była ona strzeżona, zaczęto bardziej jej pilnować i nawet ogrodzenie wokół niej nieco poprawili. Zła Alex, trzeba pilnować przed nią skoczni… Ale ludzie tam mnie już znają, więc jakbym ładnie pogadała z ochroniarzem, to może by mnie i wpuścił… Ale z drugiej strony to jakby Jack narobiłby mi tam siary, to by mnie nawet z Wellim i Krausem tam nie wpuszczali…
Nie żeby nie było tu innych atrakcji, ale boję się jeszcze sama publicznie wypowiadać w języku niemieckim. Potrzebuję jeszcze kilku miesięcy. Może roku? A może kilku lat?
Kilku lat? Co ja gadam… Raczej myślę, no ale miałam wrócić po maturze do Anglii i studiować… A teraz to sama nie wiem. W Niemczech nie dam rady. Studia po niemiecku? Nieee to nie dla mnie. To by musiało być straszne… W sumie chciałabym zostać fotografem, a to nie byłoby aż takie złe jak np. matematyka po niemiecku, ale i tak nie jest to jakaś fajna opcja. A z drugiej strony nie chce stąd wyjeżdżać, bo tu są moi przyjaciele, fruwajce moje kochane! Ale w Anglii też mam przyjaciół, więc w sumie…
-Alex!- wyrwałam się z zamyśleń. Czasem zdaje mi się, że za dużo myślę, ale gorzej by było jakbym w ogóle nie myślała. STOP! Koniec tego słowotoku w mojej głowie!
-Czego?- odpowiedziałam i odsunęłam od siebie rękę Jacka, którą machał tuż przed moim nosem.
-Bo telefon ci właśnie przestał dzwonić.- roześmiał się i wrócił do jedzenia.
Serio? Aż tak bardzo się zamyśliłam? Jak to możliwe… Chwyciłam po swoją komórkę i odblokowałam ją. No pięknie, dzwonił Andreas. Jak znów się obraził to chyba stracę wiarę w ludzkość.
-No co ty nie odbierasz?- zapytał, gdy tylko do niego oddzwoniłam.
-Jem obiad…- mruknęłam odchodząc od stołu.- Czego dusza potrzebuje?
-Dobra, w takim razie od razu przechodzę do sedna. Pamiętasz, że jutro masz po mnie przyjechać na lotnisko?
-Pamiętam.
-A z kim przyjedziesz i ile będziecie mieli wolnych miejsc?
Następnego dnia wracaliśmy już z lotniska. Za kierownicą siedział Freitag, jako podobnież najbardziej doświadczony kierowca. Conor mylił się trochę, bo przyzwyczajony jest do tego, że kierowca siedzi po prawej, a jeździ się po lewej, więc woleliśmy już nie ryzykować. Ja siedziałam również z przodu obok Richiego, z którym coraz lepiej się dogadywaliśmy. Nawet zgodnie stwierdziliśmy, jakiej muzyki będziemy słuchać, a to już jest sukces!
Z tyłu natomiast siedział Severin, Andreas i Conor. Conor siedział po środku i był obrażony na cały świat. Foch forever i nawet przytupnął jak się dowiedział o naszej decyzji co do miejsca, które zajmie. Tylko melodyjki zabrakło! Jednak ja na jego miejscu bym nie narzekała… Marinus siedział w bagażniku…  Co prawda miał tam dużo miejsca, bo Jeep mojego taty ma duży bagażnik, ale i tak nie było to komfortowe miejsce. Ale co on może poradzić na to, że tutaj niższy jest od niego tylko Richard, który stwierdził, że skoro ma najdłużej prawo jazdy ( nie licząc Sevcia, który był najwyższy, najstarszy i miał najdłużej prawo jazdy, który jednak poddał się po 10 minutach kłótni o kluczyki, chociaż jego przewaga nad resztą była ogromna)? W końcu to samochód mojego taty, nie ich, więc dałam kluczyki Piątkowi, bo powiedział, że wtedy usiądę z przodu. Nie chciałam siedzieć z tymi wariatami, więc tyle do szczęścia mi na tą chwilę zupełnie wystarczało.
-Co on tam robi?- zapytał Andreas, odwracając się do tyłu. Szczegół, że ze środka nie widać, co się dzieje w bagażniku.
Ściszyłam radio. Faktycznie, coś się tam działo na tyle!
-Kraus, co ty robisz!? Rozwalasz auto mojego ojca!?- krzyknęłam.
-Niee!- odkrzyknął.- Zgłodniałem i szukam tych dobrych babeczek z Hiszpanii! Ale już je znalazłem.
-To są magdalenki idioto, nie babeczki.- stwierdził z pełnym opanowaniem Andreas, ale jego spokój za chwilę zniknął.- Czy ty grzebiesz w mojej torbie!?- ryknął nagle.
-Niee, wcale nie...-  usłyszeliśmy ten perfidny śmiech Marinusa, a ja już zdążyłam sobie wyobrazić ten jego niewinny uśmieszek.
-KRAUS! Ja cię…- znów krzyknął nieludzkim głosem.
-I wcale nie dotykałem tej twojej poduszki od Alex i wcale nie ubrudziłem jej czekoladą… -Andreasa już całego nosiło ze złości.
-Weź go uspokój.- stwierdził Sevcio, który sam by to zrobił, ale przeszkadzał mu w tym Conor, który siedział pomiędzy nim a jego przyjacielem z reprezentacji.
-A co ja mogę?- Conor westchnął i wyjął skądś swoje słuchawki… - A ja narzekałam, że było nudno… - … i założył je.
-Coś ty zrobił?- Welli zignorował wszystkich i kontynuował bycie wściekłym na Krausa.- Freitag! Zatrzymaj się!
-Po co?- zapytał, po czym spojrzał na chwilę do tyłu.
-Muszę tamtego ogarnąć!
Gdy Richi był gotów już zatrzymać się na poboczu, złapałam go za rękę.
-Proszę… Nie zatrzymuj się… Za bardzo lubię Krausa, żeby coś mu się stało… A tak może Andiemu przejdzie?
-Dzięki Alex!- krzyknął z bagażnika Mari.
-Siedź tam cicho! Jak Alex nie będzie to ciekawe kto cię będzie bronił!- zaśmiał się złowieszczo Andreas, a chwilę później dostał w głowę od Severina. Młody blondyn już chciał jakoś na to zareagować, gdy ja postanowiłam przerwać cały ten cyrk.
-SPOKÓJ! Jeżeli się za chwilę nie uspokoicie, to was wszystkich stąd wywalę!
-Mnie też?- zapytał Marinus.
-Ciebie też! WSZYSTKICH! Mam was dość! Conor siedzi obrażony, Severin mimo, że najstarszy, to kłóci się z Andreasem. Andreas, chce żeby traktowano go jak dorosłego a zachowuje się jak pięciolatek… a Marinus… wiem, że kochasz jeść, no ale żeby pobrudzić poduszkę, którą Welli dostał ode mnie? Zostawię sobie tylko Richiego, bo kto mnie do domu odwiezie?
Richard roześmiał się ze szczęścia, ale gdy zmierzyłam go wzrokiem to pogłośnił tylko piosenkę i resztę drogi wszyscy już milczeli, czyli jakieś 10 minut…
Jak ja z nimi wytrzymałam?- pomyłam, gdy wyszłam z samochodu i pobiegłam do domu, by oddać klucze tacie i zawołać Jacka i Lou.
Gdy wróciłam z nimi do reszty, nigdzie nie widziałam Marinusa.
-A gdzie rudy?- spytałam.
-Siedzi w karnym bagażniku.– stwierdził dumnie Andreas. Spojrzałam na niego jak na kompletnego głupka, więc dodał po chwili.- W Super Niani były karne jeżyki i karne dywaniki, a ja niczego takiego przy sobie nie mam…- westchnął.
-Dobra…- wzięłam głęboki wdech i porozumiewawczo puściłam oczko do Richiego, by wypuścił biednego Krausa.- Więc ten tu od wymyślania super kar to Andreas.- wskazałam na niego, a on udał uważonego, bo moje słowo ‘super’ było wręcz przepełnione ironią. – To jest Severin. Ten, co uwalnia Krausa, ten najniższy, to Richi, no a to Marinus Kraus we własnej osobie, który jest od niego o całe 2 cm wyższy! Sprawiedliwość zostanie wymierzona innym razem Andi, jasne? Tego tu obrażonego przedstawiać nikomu już nie muszę.- objęłam mocno Conora.- No rozchmurz się!- szepnęłam mu do ucha i podeszłam do Jacka i Lou.- A tu najpiękniejsza para ever, Jack i Louise!  A teraz skoro się znacie, to może pójdźmy na skocznię?
-A nie lepiej pójść na miasto? Zaszalejmy!- Kraus zaczął coś nawijać do Lou, a Jack co chwila zmierzał go groźnym wzrokiem. Czyżby się czuł zagrożony?
-Chyba żeś się za dużo cukru nażarł… - mruknął dalej obrażony Andreas.- Zaraz mamy trening!
-Od kiedy ty taki punktualny jesteś?- zaśmiał się Severin.
-Od kiedy mój klubowy trener mnie tego nauczył… - wszyscy skierowali na niego pytająco wzrok.- Nie, nie chcecie wiedzieć… - jęknął i wszyscy poszliśmy w stronę skoczni.
-Wy…- trener Schuster wskazał palcem na bandę rozbieganych skoczków, którym kazał się ustawić w dwuszeregu, ale chyba coś nie wyszło…- Wy macie przeprowadzić rozgrzewkę.- Andreas podniósł rękę do góry.-Nie obchodzi mnie, kto ją będzie prowadzić.- odpowiedział, jakby czytał mu w myślach, a zawiedziony Andi opuścił rękę.-A wy…- skierował wzrok na nas.- Wy macie siedzieć i im nie przeszkadzać! Ewentualnie możecie pograć z nimi w siatkówkę. A ja w tym czasie pójdę zarezerwować nam hotel, bo zostajemy tu do jutra.- tym razem rękę podniósł Kras.- Tak, pokoje będą tak jak zwykle…- mruknął trener.- Jeszcze jakieś pytania?
-Ale ja nie chcę mieć pokoju z Wellingą, bo się go boję!- stwierdził Kraus.
-A więc kto chce z nim mieć pokój?- zapytał znudzonym głosem. Zero chętnych.- Widzę tłum rąk. Zostaje po staremu!
-Ale…- Kraus zaczął protestować, ale tego nie dokończył.
-A może… Andreas ma przecież tu domek, więc może oni tu przenocują wszyscy? – zapytał nagle Conor. Wszyscy spojrzeli na niego zabójczym wzrokiem. Czyżby chciał się odgryźć za niewygodne miejsce w samochodzie? No to się mu udało!- Będzie taniej i może się jakoś dogadają?
-Zaczynam cię lubić.- trener poklepał chłopaka po ramieniu.- Zostajecie u Andreasa, za wszystkie poniesione szkody płaci cała grupa, resztę zasad znacie. Przynajmniej raz będę mógł spokojnie spać i nie myśleć o tym, jaki wstyd mi znów przyniesiecie… W tym lesie nikt was nie usłyszy… - odetchnął z ulgą.- Wracam za pół godziny! Do tego czasu macie być gotowi do skakania!
-No dzięki! – mruknął Andreas.- Po tej nocy moje wujostwo już nie zobaczy swojego domku w całości…
-Welli! A kto powiedział, że musimy w nim siedzieć?- Kras spojrzał na mnie.
-Ooo nie! U mnie odpada! Nie ma opcji! NIE! Co najwyżej my możemy do was wpaść.- Wszyscy oprócz Andiego byli zadowoleni. No to postanowione! Zapowiada się ciekawy dzionek!
-A gdzie Andi Senior?- zapytałam nagle, gdy wszyscy już ustawiliśmy się w kółko, by poodbijać sobie piłkę.

-Właściwie to on dopiero jutro wraca, bo on pojechał gdzie indziej na urlop… wiesz… ze swoją dziewczyną!

Piękne zdjęcie z IO w Soczi :) W końcu rozdział, z którego jestem dość zadowolona, choć to dalej nie jest to co uzyskać chciałam. Ale jest chyba coraz lepiej :)No i w końcu chłopaki rozkręcają się :D
Poza tym jak zapewne zauważyliście zmieniłam nieco wygląd bloga :) Mam nadzieję, że na lepsze i że jest dla was czytelny :)