wtorek, 27 stycznia 2015

Rozdział 24:

-Pobudka śpiochy!- jakiś głos, którego właściciela rozpoznać bez otworzenia oczu niestety nie potrafiłam, próbował ściągnąć mnie z kanapy.-Alex! Bo cię zwalę z tej sofy! Wellinger! Baczność! Co to ma być? Nie ma mnie i już się obijają! – przetarłam oczy. Mówiłam, że gdy tylko przyjedzie Wank to go przytulę, a teraz miałam ochotę mu przywalić, a nie go tulić!
-Człowieku! Daj nam spać!- jęknęłam ziewając.
-Czy ty wiesz człowieku, która jest godzina?- zapytał.
-Twoja ostatnia.- mruknęłam pod nosem i nakryłam się kołdrą na głowę, tym samym odkrywając Louise, która spała po drugiej stronie. Wtedy ona za nią również pociągnęła, więc darowałam sobie. Przeciągnęłam się i usiadłam, opierając się plecami o kanapę. Rozejrzałam się po salonie. Wszyscy spali na podłodze, oprócz mnie i Lou. Dlaczego nikt nie spał w sypialniach? Bo wszyscy usnęli, gdy znów przyszła kolej na tłumaczenie komedii przez Severina…- Chodź, bo ich obudzisz…- złapałam go za koszulkę i pociągnęłam do jednej z sypialni.
-Uuu Alex co ty zamierzasz? Czy ty mi coś proponujesz?- rzuciłam w jego stronę jeden z tych swoich morderczych spojrzeń. Niewyspana Alex = niebezpieczna Alex.
-Co ty tu robisz z samego rana!?
-Z samego rana! Dobre!
-To która jest?
-Ósma godzina równo! Przecież o tej godzinie to tamte lenie powinni biegać czy co oni tam robią o tej porze!
-Ale skąd ty się tu wziąłeś?
-Dzwonię do Schustera, czy są w tym hotelu co zwykle, a on, że nie, że tylko on i że ja nie muszę do niego przyjeżdżać. To ja się pytam gdzie oni są, to on powiedział, że tu ich znajdę. A tu taka niespodzianka, Alex i jej spółka z Londynu też tu są! – zrobiłam wymownego facepalma, tak, że aż mnie głowa zabolała. Spojrzałam ponownie na bruneta, któremu uśmiech nie schodził z twarzy. – Chyba wiem, jak ich obudzę!
-Po co ich będziesz budzić? Trener ma jakieś sprawy na mieście załatwiać i trening macie po południu!
-O osiemnastej.- poprawił mnie.
-No to tym bardziej, po co nas budzisz? Skoro mnie już obudziłeś, to daj im przynajmniej pospać!
-To kto ze mną pobiega?- zapytał zawiedziony. Splotłam włosy i byłam gotowa pójść z nim. Andreas popatrzył na mnie. Byłam ubrana w to co wczoraj, bo niestety nie pomyślałam o tym, by wziąć coś na przebranie.
-Weź to.- chłopak rzucił mi bluzę Andreasa Juniora, bo jak stwierdził, na zewnątrz jest chłodno.
-Nie pogniewa się ?- roześmiał się, jakbym opowiedziała jakiś bardzo zabawny kawał. Zignorowałam jego śmiech i wyszłam z chatki.
Pobiegliśmy w kierunku sklepu, bo Andreas postanowił, że zrobimy coś zdrowego na śniadanie. A że w lodówce Juniora nie było nic zdrowego, to innego wyjścia niż zakupy Andi Senior nie widział.
Po kilku metrach złapała mnie kolka, zatrzymałam się i zaczęłam łapać oddech, co nie było łatwe. Andreas, który był dość daleko przede mną zawrócił i popatrzył na mnie rozbawiony.
-Czy ja coś mówię?- zapytał się, gdy ponownie zmierzyłam go wzrokiem. Nie odpowiedziałam, więc zaczął wykonywać jakieś ćwiczenia rozciągające.- No chodź! Bo nam sklep zamkną, jak w takim tępię będziemy biec!
-Bardzo śmieszne… - pociągnął mnie za rękę. –Nie dam rady!- stwierdziłam po dziesięciu minutach i usiadłam na dużym kamieniu znajdującym się przy drodze. Andreas oparł na nim jedną nogę i znów się rozciągał.
-Ta dzisiejsza młodzież! Tylko komputery, cola i chipsy! Zero sportu! Zero zdrowego odżywiania! Tylko kombinują, jak na wf nie ćwiczyć… Jeszcze trochę z nami poprzebywasz, to ja ciebie wyszkolę! Bo Młody z Marinusem to dla ciebie rozumy potracili, zakładając, że kiedykolwiek je mieli. Richi z Severinem trochę mniej, ale też ci pobłażają. Za to ja, ja się tobie omotać nie dam i wyprowadzę cię na ludzi! A teraz na poważnie… Coś ty zrobiła ze swoimi włosami!? – wydarł mi się prosto do ucha. Potarłam je i dopiero wtedy odpowiedziałam.
-To co chciałam… Ty mnie lepiej nie szkol, bo wyjdzie jak w Wiśle.- wypomniałam mu nieszczęsny incydent, który już dawno mu wybaczyłam, jednak chciałam, by się ode mnie choć na chwilę odczepił.
-Nie każę ci skakać, a biegać! Tu chyba sobie nogi nie skręcisz… - znów pociągnął mnie za ręce, wstałam więc i biegłam próbując dotrzymać mu tępa. Gdy znów nie mogłam złapać powietrza zauważyłam, że chłopak wolno truchta, a ja biegnę wykorzystując swoje wszystkie siły, a i tak go wyprzedzić nie umiem. Usiadłam na kolejnym głazie, których tu pełno i postanowiłam, że muszę jednak poprawić swoją kondycję.
-No co ty! Przebiegliśmy może… nawet kilometra nie przebiegliśmy! Tyle dzieci w podstawówce przebiegają w 3 minuty! Alex! Wstawaj!
-Nie dam rady.- poddałam się.
-O rany… Co ja się z tobą mam! – podszedł do mnie i pomógł mi wstać. Potem odwrócił się do mnie tyłem.- Wskakuj! – i tak resztę drogi do sklepu, jak i drogę powrotną spędziłam na plecach Wanka.
-Dziękuje!- przytuliłam się do niego i pocałowałam w policzek, gdy zeszłam już z jego pleców przed domem wujostwa Wellingera.
-O jak miło.- zaśmiał się.
-Wiesz, że gdybyś mnie rano tak bezczelnie nie obudził to zrobiłabym to na powitanie?- zapytałam.
-Bez noszenia na plecach?- odpowiedział pytaniem.
-Bez.- przytaknęłam.
-A czym to sobie na to zasłużyłem?
Nie zdążyłam odpowiedzieć na to pytanie, bo z chaty wybiegł Kras, który przytulił się do mnie mocno i okręcił mnie w kółko.
-My myśleliśmy, że już cię ktoś porwał! Na policję chcieliśmy dzwonić! Ooo Stary, a ty tu skąd? – chłopak podał rękę Wankowi, a ja weszłam z zakupami do środka.
-A nie mówiłem, że wróci?- Jack zerwał się na mój widok.- Idę się przejść.
-Idę z tobą.- Lou chwyciła go za rękę i razem wyszli z pomieszczenia.
-Czyli to nie był sen, że ty tu byłeś i tak głośno krzyczałeś?- paczałki Wellingera powiększyły się na nasz widok.
-No wooow!
-A nikt mi nie wierzył.- rzekł zrezygnowany.- Co dziś dobrego na śniadanko? Może jakiś bekon z jajecznicą?- zapytał.
-Nie! Trzeba odżywiać się zdrowo, bo będziesz gruby i od ziemi nie oderwiesz tego swojego tłustego tyłka, nie mówiąc już o dalekim lataniu… Młody! Ucz się od starszego kolegi.
-Kto to mówi! Ha! Ty ważysz ode mnie 8 kg więcej!- zarzucił mu Welli.
-Dżunior! Nie podskakuj… A o ile jestem od ciebie starszy i wyższy? Moja waga jest wprost idealna i przy tym pozostańmy… Dobra wy idziecie biegać, a ja z Alex robimy coś do jedzenia.
Chłopaki marudzili, marudzili, ale w końcu poszli. Nawet Conor! No, no, muszę przyznać, że umiejętności przywódcze Wanka mi zaimponowały.
-Sałatkę na śniadanie? Przecież oni cię wyśmieją i pójdą do tej restauracji albo zrobią sobie sami tą jajecznicę…- Andreas rzucił we mnie główką sałaty za te słowa.
-Refleks! – uśmiechnął się.- Są zbyt leniwi, a na restaurację szkoda będzie im kasy. Znam ich jednak trochę lepiej i dłużej od ciebie.
-Może. Swoją dziewczynę też karmiłeś samymi sałatkami i budziłeś ją o 8 na bieganie podczas waszego urlopu?
-Weź.. Urlop… Nie chciałem z nimi jechać po prostu.- puścił do mnie oczko.- Ale ani słowa tamtym! Ty nie pojechałaś to i ja mogłem zrezygnować z tej niewątpliwej przyjemności. Jak powiedziałem, że jadę z dziewczyną to mi sami odpuścili wspólne wakacje. I tak mam ich czasami dość to jeszcze wakacje z nimi… Nawet trener się wstydzi z nimi gdziekolwiek jechać! Znaczy się, na zawody to musi i jeździ. No i nawet się wtedy za nich nie wstydzi, ale w hotelach na przykład? Prawie Polakom dorównują!
-A co robią Polacy?
-Jeszcze się przekonasz kiedyś! Pamiętaj jedno, chcesz się napić? Idź do Polaków, nie do Ruskich. Polska wódka najlepsza i oni to tak fajnie, z umiarem. Piotrek się pośmieje, z mistrzem Stochem sobie pogadasz. A z Ruskimi pić nie lubię, choć Piotrek nie narzeka.
-Ja nie piję czystej wódki. Wolę jakieś drinki jakby co.
-Ty to w ogóle nie powinnaś pić! Za młoda jeszcze jesteś.
-Wanki… A wiesz ile w wódce kalorii? – zaczęłam śmiać się z bruneta, więc szybko zmienił temat.
Zjedliśmy dietetyczne śniadanie przyrządzone przez Andreasa i mnie, a potem wybraliśmy się na wycieczkę po Ruhpolding. Jako pierwsze postanowiliśmy wybrać się „bardziej w góry”.
Spacerowaliśmy „łatwym” szlakiem przez dolinę wzdłuż rzeki Traun. Jednak nie był on łatwy dla wszystkich. Ja z Lou nie miałyśmy sił zrobić ani kroku więcej już po kilku kilometrach, a zostało jeszcze pół drogi i powrót…
-Nie damy rady…- jęknęłam za nas obie.- Waankii! Weź mnie na plecy, rumaku ty mój!
-Pff już się dziś ciebie nadźwigałem! Welli, pokaż klasę! – takim oto sposobem znalazłam się na plecach Andiego, który nie był wcale zmęczony.- Potem wrócimy kolejką. Ta Alex musi zawsze wszystko zepsuć…
-Jack! Zanieś mnie na sam szczyt! – krzyknęła za swoim chłopakiem, ale on ją zignorował.
-Mogę? – Kraus podszedł do niej i podniósł ją, oczywiście za jej zgodą! On jest taki słodki!
Doszliśmy na szczyt i Wellinger postawił mnie na nogach. Spojrzałam w dół. Woow. Nigdy nie widziałam czegoś tak pięknego. Naprawdę było tu ślicznie. Usiadłam po turecku < mało się przy tym nie przewracając, ale Conor mój wybawca mnie złapał!> i napawałam się widokami. Mogę tu zostać na zawsze?
-Idziemy.- Wank pociągnął mnie za rękę kilka minut później, akurat wtedy, gdy przyleciał tu cudowny różnobarwny motyl. Teraz chyba na dobre zakochałam się w Ruhpolding, a to dopiero początek wycieczki!
Zrobiłam kolejne, chyba już setne zdjęcie i zjechaliśmy kolejką górską do podnóża gór. Następnie wsiedliśmy w autobus i pojechaliśmy do oddalonego o 20 km jeziora Chiemesse na którym znajduje się wyspa z zamkiem.
Zwiedziliśmy zamek, zrobiliśmy tym razem miliony zdjęć i usiedliśmy na brzegu. Rozmawialiśmy tak, a czas upływał niemiłosiernie szybko. Dlaczego nie można go zatrzymać na jakiś czas i nacieszyć się nimi wszystkimi? Anglia nie będzie tu wiecznie… To samo tyczy też się skoczków. Przecież mają oni treningi, zgrupowania, zawody, swoje życie, swoich przyjaciół i rodzinę. Do tego tu jest tak świetnie! Tak czysto. Tak idealnie.
-Con… A jak bym za ciebie wyszła, to byś mi kupił taką wyspę?- zapytałam. Mówiłam już, że często najpierw coś mówię, a potem myślę? Tak też było i tym razem.
-Eee.- chłopaka oblał rumieniec i zachowywał się jakby zapomniał, że istnieje taka umiejętność <którą on również posiada!> jak mowa.
-No młody. Teraz się nie obijamy, a zbieramy kasę na wyspę. Wybudujesz zamek. Posadzisz drzewa. Alex od razu będzie twoja! – Severin wyskoczył jak zwykle z dobrą radą. Ktoś dostał smsa, więc każdy z nas spojrzał na swoją komórkę. Była 16.58, a o 18 mieliśmy być na skoczni… Biorąc pod uwagę szybkość autobusów, były jakieś szanse, że dotrzemy na skocznię przed 18.00. Wtedy chłopcy by się nie spóźnili… O Boże! Przecież my mamy autobus o 17!!! Pobiegliśmy na przystanek, ale autobus nam odjechał. No pięknie… Kolejny jest za pół godziny. Werner nas zabije! I chyba nie tylko ja tak uważałam.
-Werner nas zabije! – krzyknął Marinus za autobusem, ale jego kierowcę chyba nie obchodził nasz los.- Idziemy na piechotę?
-Chcesz je nieść 20 km?- zapytał świadomie Wank. Od kiedy on się taki mądry zrobił?
-Masz.- Wellinger podał mi swoją bluzę, którą dotąd miał zawiązaną w pasie. Już się do niej przyzwyczaiłam. Do niej i do nadmiernej troskliwości Andreasa. Czy mi to przeszkadzało? Gdyby Conor był taki nachalny z tą bluzą, to zapewne by była niezła awantura, ale jeśli Andi tak się o mnie martwi, to jest to według mnie bardzo słodkie. Taki prawdziwy gentelman z niego!
-Jack. A gdzie bluza dla mnie?- Lou spojrzała prosto w oczy Jacka.
-Było ją ze sobą zabrać…- mruknął i usiadł na ławkę przy Conie i Severinie. Skoro Jack nie potrafił wykorzystać takiej okazji, wykorzystał ją Marinus. Dał jej swoją bluzę, więc obie miałyśmy identyczne. Zrobiłyśmy sobie selfie, no bo jak to tak? Wakacje bez ani jednego selfie? A potem powtórzyliśmy to z resztą.
W końcu zajechał nas autobus. Weszliśmy do niego, chłopcy kupili dla nas bilety i wróciliśmy do Ruhpolding. Była 18, gdy zajechaliśmy na miejsce. Od przystanku do skoczni było jakieś 10 minut drogi. Damy radę! Szliśmy szybkim krokiem, aby nie złapała mnie i Lou kolka. Gdy doszliśmy, na zeskoku stał wkurzony Schuster.
-Wy powinniście być już po rozgrzewce! To wy powinniście na mnie czekać, a nie odwrotnie! Żeby mi to było ostatni raz, bo…
-Bo nie będzie tu więcej treningów, bo Alex miesza nam w głowach bla,bla,bla. Chłopakom może i tak, ale mi nie!- pochwalił się Andreas Senior.
-WANK! Trzy kółka wokół skoczni już! Biegiem!
Andreas popatrzył na trenera tym swoim błagalnym wzrokiem, ale nawet mina słodkiego szczeniaczka na niego nie zadziałała… Biedny Wanki!
W końcu dokończyłam ten rozdział. Jest taki trochę nijaki, ale lepszy taki niż żaden :D Mam nadzieję, że kolejny wyjdzie lepszy :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz