środa, 27 sierpnia 2014

Rozdział 7

Była już 10. Zaraz moja ‘randka’ z Andreasem. Zeszłam cicho na dół i zatrzymałam się na korytarzu.
-Zgodzić się?
-Nie wiem. W sumie go nie znamy…
-Wydawał się być miły.- mama upierała się, a ja stałam za ścianą i postanowiłam jeszcze przez chwilę posłuchać rozmowy rodziców. Wiem, że to nieładnie, ale gorsze rzeczy się w życiu robiło…
-Młody jest, różne głupoty takim chodzą po głowie.
-Conor też młody, a umiał się zająć Alex.
-Ale jak on się nią zajmował!?
-Najlepiej jak umiał.- teraz mama się chyba wkurzyła.- Lepiej niż my…- dodała po chwili.
-Dobra. Pogadamy z nią jeszcze o tym.
Wiedziałam o czym rozmawiali. O moim wyjeździe z Andreasem. Gdyby moje dziecko wypaliło z takim czymś, raczej bym jego nie puściła. Jednak moi rodzice są inni, chcą wynagrodzić stracony czas… Może to i lepiej?
-Nieładnie tak ludzi obgadywać.- weszłam do salonu i usiadłam na kanapie, pomiędzy rodziców.
-Ile lat ma ten Andreas? – zapytał tata. Ile on może mieć lat!?
-Nie ładnie pytać o wiek.
-Gdzie mieszka?
-W Weißbach.
-A gdzie to?- zapytała mama. -Myślałam, że on mieszka tu.
-Daleko. Sama nie wiem.
-No to co ty o nim wiesz?- powiedział podirytowany tata.
-Nazywa się Andreas Wellinger, jest skoczkiem z niemieckiej reprezentacji i należy do klubu w Ruhpolding. Zna angielski i uratował mnie od torebkowej zagłady.
-Co?- tata musiał czegoś nie zrozumieć…
-Przetłumaczył jej o co chodziło sprzedawczyni.-… ale mama szybko mu to wytłumaczyła. Ja bym to zrobiła lepiej, podkreślając dobre cechy chłopaka, no ale cóż… Kto pierwszy, ten lepszy.
-Jest bardzo miły, pomocny. Jego przyjaciele też są mili i bardzo fajni. Marinus wydaje być się bardzo zabawny.
-Kto to?- tata naprawdę nie nadążał…
-Kolejny skoczek.- …ale mama za niego nadrabiała.
-To co mogę z nim jechać?- byłam pewna, że usłyszę słowo ‘tak’.
-Nie.- a tu kolejne zdziwienie…
-Okey, nie poznaje was.- poddałam się.
-Ale możesz pojechać z nami.- dokończył.
Przyznaję, udało mu się mnie zaskoczyć.
-Jesteś najlepszym tato pod słońcem! Ty mamo też jesteś najlepsza!- przytuliłam ich mocno do siebie.- Kocham was!- mama poszła do kuchni zrobić mi jakieś śniadanko, ależ oni mnie rozpieszczają! A gadają na Conora….- Co będziecie teraz robić? -zapytałam.
-Ja idę do firmy z moim wspólnikiem. Właśnie, musisz poznać jego syna. Jest od ciebie rok młodszy, może się dogadacie. A mama zapewne będzie dalej ogarniać dom.
-Już jest ogarnięty. A jeżeli ten chłopak gada po niemiecku, to się nie dogadamy.
-Zna angielski. A ty co zamierzasz dziś robić?
-O 12 niemiecka reprezentacja ma trening, więc pójdę i powiem Andereasowi co postanowiłeś. A potem to nie wiem, pewnie pójdziemy gdzieś z Andim i Marinusem. Musimy się bardziej poznać.
-To o której zamierzasz wrócić?- zapytał podejrzanie.
-A do której może mnie nie być?
-O 19 masz być w domu. Możesz go zaprosić na kolację, dziś będę w domu, to go poznam.
-Kurcze…- jęknęłam.
-Co?
-Bo wiesz, czuję się tak, jakbym przedstawiała wam co najmniej swojego chłopaka, a on nie jest moim chłopakiem.
-I dobrze, że nie jest twoim chłopakiem.
-Jak codziennie będzie przychodzić do nas na kolacje, to kto wie…- wyszczerzyłam zęby.
-Alex, chodź jeść!
Gdy zjadłam i wzięłam szybki prysznic, postanowiłam wyglądać dziś jeszcze lepiej niż zwykle.
Otworzyłam szafę. Nie powiem, że było w niej wszystko poukładane… Ale… No dobra, umówmy się, że wszystko było na szybkiego wyrzucone do niej z torby. Jeszcze kiedyś to poukładam. Teraz muszę wygrzebać z niej jakąś sukienkę. Tak, sukienkę. Na imprezy Conora nie zakładałam sukienek, a dziś założę. Taka miła odmiana.
Po kilku minutach poszukiwań znalazłam moją starą, dawno zapomnianą, turkusową sukienkę. Szukając jej czułam się, jak w kopalni, musiałam przełożyć tyle ubrań… Do tego założyłam swoje błękitne conversy. Teraz musiałam ogarnąć fryzurę i byłam niemalże gotowa.
Spojrzałam na zegarek. Kurde, była już 11.50! Czy ja nigdy nie mogę wyrobić się szybciej i mieć więc czasu!? Do tego ktoś zatrąbił przed domem… Zaraz, to samochód Andiego!
Wzięłam swoją małą, czarną torebkę. Włożyłam do niej komórkę. Założyłam swoje serduszko i zbiegłam po schodach na dół.
-Ja już wychodzę!- krzyknęłam i po chwili zbliżałam się już do samochodu skoczka.
-Hej.- chłopak wyszedł z samochodu.- Podwieźć cię gdzieś?
-Hmm… chętnie bym skorzystała.
-Tylko gdzie?- zapytał tym swoim głosem.
Jak ten chłopak na mnie działa…
-Ty wiesz gdzie. – uśmiechnęłam się, a on odwdzięczył się tym samym.
I znów zapatrzyłam się w jego piękne, niebieskie oczy.
-Halo, Ziemia do Alex!- wyrwał mnie z zamyśleń.
-Oj, sorki.  To co jedziemy?- zapytałam, żeby uniknąć dalszych pytań.
-Myślałaś o tym… Conorze?- wiedliśmy do samochodu.
-Tak jakby.
Tsaa o Conorze… Akurat!
-Marinus miał się dziś najeść. Poza tym mam dla niego prezent. Ty mu dasz, czy ja?
-Ale, że co?- nie zrozumiałam, ale gdy ponownie na jego twarzy zagościł szeroki banan, wiedziałam już o co mu chodziło.- Kupiłeś snickersa? – kiwnął głową, na co roześmiałam się.- A nie pogniewa się?
-Nie. Pewnie będzie się śmiać.
-A co jeśli nie?
-Znam go lepiej. No to zajechaliśmy.
-Dlaczego na waszych treningi nikt nie przychodzi?
-Bo nikogo nie wpuszczają, żeby nas nie rozpraszać.
-To jak ja wczoraj weszłam?
-No właśnie nie wiem. Miałaś szczęście. Ale teraz będą cię wpuszczać bezproblemowo.
-Dlaczego?
-Bo jesteś ode mnie.
-Ale ze mnie szczęściara!- może nie jąkam się już tak, jak to robiłam wczoraj, ale chłopak dalej mnie onieśmielał. W Anglii jakoś prościej było podrywać fotografów…
Poszliśmy na skocznię. Chyba byli już wszyscy, dokładniej mówiąc trener kadry, Marinus, Severin no i my.
-Twoja sukienka pasuje do włosów.
-A ten znów o włosach.- jęknął Andreas.
-Bo jej włosy są zajefajne.- stwierdził Marinus i oddalił się od nas.
-To co idziesz na trybuny, czy rozgrzewasz się z nami?
-No co ty. Rozgrzewać się z wami? Nie zasłużyłam na to.
Andreas roześmiał się.
-Welli, chodź! Później pogadasz ze swoją przyjaciółką.- zawołał go Freund.
Chłopcy wyciągali się poprzez różne ćwiczenia, a trener jechał po nich równo. Nadawałabym się na takiego trenera, ale nie koniecznie Andreasa, na niego nie umiałabym krzyczeć… No ale Jack’a… albo Conora… Właśnie zadzwonię do niego!
-Hej!- krzyknęłam do telefonu.
-Czego się drzesz?- czemu telefon Conora, odebrał Jack?
-Bo lubię. Nie nauczyli cię, że nie tyka się nie swoich rzeczy?
-Tamten zapomniał komórki, patrzę ty dzwonisz, no to mówię: odbiorę. A tu od razu z krzykiem.
-To czego się czepiasz.
-Bo lubię.
-Ale śmieszne. Czemu nie jesteś taki miły, jak w dniu, w którym wyjeżdżałam?
-Bo dziś nie wyjeżdżasz do Niemiec.- roześmiał się perfidnie.
-Ale śmieszne, hehehe.
-Dobra, co tam?
-Jestem na treningu niemieckich skoczków. – pochwaliłam się od razu.
-Nie sądziłem, że jesteś zdolna się w kimś aż tak bardzo zakochać.
-A Jack miły, jak zawsze! Z resztą, co ty wiesz?
-No, gdyby Conor wziął cię na swoje lekcje śpiewu albo gdy nagrywa coś, to poszłabyś siedzieć z nim godzinami i słuchać jak śpiewa w kółko to samo? Nie, bo to nudne. A dla tego swojego Szwaba chodzisz i patrzysz jak skacze.
-Bo to ciekawe.
-Nie oszukujmy się, dla ciebie imprezy są ciekawe.
-Wal się.
-Nie no, my nawet przez komórkę nie umiemy rozmawiać.
-Bywa… To co u ciebie… i Lou?
-Idziemy dziś na randę.
-Ooo.
-No. Właśnie, muszę się już zacząć szykować. Paaa piękna.
-Najpierw obraża, a potem nazywa piękną…
-No to paa paskudo.
-Debil.- rozłączył się.
-Z kim rozmawiałaś? – chyba za głośno krzyknęłam ‘debil’, bo Andi przyszedł sprawdzić co się dzieje.
-Z bratem Conora.
-To czemu go tak wyzywałaś?
-Nie ważne, my w sumie tak zawsze. Jest spoko. Możesz wracać się rozgrzewać.
-No my już po rozgrzewce.
-Tak szybko?
-No. Długo z nim gadałaś.
-Aaa dobra. Spoko. To teraz skupiam się tylko na was.
-No ja myślę. Mamy zaproszenie od Marinusa.
-Ooo jakie?
-Na obiad.- roześmiał się.- On może ciągle jeść. Kiedy dać mu nasz prezencik?
-Nie wiem. Jak skończycie skakać.- chłopak wrócił do reszty i zaczęli skakać.
Nie wiem o co chodziło Jackowi. Naprawdę spodobały mi się skoki. Wcale nie były nudne. No i dla mnie nie są ciekawe tylko imprezy… Za kogo on mnie uważa!? Dobra, nie myślę o tym. Skupiam się na skokach… Ale jednak Jack to umie wyprowadzić człowieka z równowagi.
Nagle ktoś wszedł na skocznie. Był w stroju narciarskim i biegnąc do trenera, robił jakieś wymachy.
-Przepraszam, za spóźnienie trenerze. Nie możemy mieć treningów gdzieś indziej?
-Nie.- odpowiedział mężczyzna.- Rób rozgrzewkę i dołączaj do reszty!
Skoczek zbliżał się do mnie.
-Hi.- spojrzał się na mnie, po czym położył swoją torbę na siedzeniu obok mnie.-Ich bin Andreas.- podał mi rękę. Mówił po niemiecku, ale to zrozumiałam.
-Ich bin Alex und czy możesz po angielsku?
-A no spoko. – roześmiał się.- Nie jesteś stąd? Co tu robisz?
-Przyszłam z Andreasem.
-Wellinger ma dziewczynę? I nic mi nie powiedział… Nieładnie…
-Nie jestem jego dziewczyną. – poprawiłam go, ale i tak czułam, że się zarumieniłam.
-A to przepraszam.- chłopak na chwile się speszył.- Pewnie przyjechałaś tu na wakacje.
-Nie. Przeprowadziłam się tu.
-Ooo. To gdzie teraz mieszkasz?
-O tam.- wskazałam na mój domek, który było skąd widać.
-Szczęściara. Mieszkać tak blisko skoczni. Ja muszę tu niezły kawał drogi przyjeżdżać. Ale Wellinger tu chciał, nie wiem jak to zrobił, ale udało mu się namówić trenera…
-Wank!- zawołał trener.
-Sama widzisz muszę iść.

-No jasne. Powodzenia.- uśmiechnęłam się do niego i chłopak odszedł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz