Było po kwalifikacjach, chyba najwyższa pora, by zejść na
dół i postawić czoła temu wszystkiemu. Wstałam i skierowałam się w stronę
schodów, ale nagle zatrzymał mnie Werner Schuster.
-A gdzie zapisy punktów?
-Bo ja to się na tym nie znam…- roześmiałam się nerwowo i
zbiegłam na dół.
-No widzisz Ola, te skoki to jednak nie przez warunki, bo
dalej są niedobre…!- zatrzymał mnie Żyła i zaczął opowiadać o tym, gdzie robi
błąd, no ale ja naprawdę nie miałam czasu… Postałam z nim chwilę, po czym
pobiegłam do domku Niemców. Zanim pociągnęłam za klamkę, wzięłam kilka
głębokich wdechów. Będzie dobrze! Musi być dobrze.
-Cześć matoły.- przywitałam się. Na szczęście w środku nie
było ani Mariego, ani Wellingera.
-Czemuż to zawdzięczamy tak miłe przywitanie?- Wank zmierzył
mnie wzrokiem, po czym pokazał miejsce koło siebie.
-Który wymyślił te głupie zakłady?- mruknęłam. Skoczkowie
porozumiewawczo spojrzeli po sobie i skierowali wzrok w moją stronę. Każdy z
nich uśmiechał się niewinnie, a głos zabrał oczywiście Wank.
-No bo… Ale ten Chris! … Wziął się i wygadał… Bo kto inny?-
odwrócił się plecami do mnie i zaczął krzyczeć na swoich przyjaciół. – Który ją
tam zaprowadził?
-Kto zakładał, że Kraft „zaatakuje”? – przerwałam mu
śledztwo. Wank i Freitag podnieśli ręce.- Ile wygraliście?- westchnęli.- No
słucham…
-Po 10 euro na łebka.- mruknął pod nosem Rysiu.
-Co kłamiesz! Po 15!- oskarżył ich Sevcio.- A po co ci to
wiedzieć?
-To od każdego po 5 euro dla mnie.- uśmiechnęłam się i
zdjęłam czapkę, którą dostałam od Andiego i Marinusa. Chłopcy włożyli pieniądze
i szczęśliwa wyszłam z domku. Właściwie to nie byłam na nich zła. Byłam
rozbawiona tymi ich zakładami. Conor i Jack też robili je na okrągło! Niech oni
się lepiej za porządną pracę wezmą, a nie czekają na łatwą kasę!
-O jaa! Welli mi opowiadał, że wyznał ci miłość a ty go
olałaś. I stwierdził, że pewnie zachowałaś się tak, bo go musisz to przemyśleć.
Kiedyś by powiedział, żebyś się goniła i poszła do Krafta albo Kota, a dziś
taki opanowany i w ogóle! Zmieniasz go na lepsze! Szkoda tylko, że siebie nie
potrafisz…
-Możemy gdzieś iść, żeby nie spotkać Welliego?- zapytałam w
końcu.
-Gadasz na nas, a sama zachowujesz się jak dziecko. Konkurs
jest jutro, wiesz?- rudy, niemiecki skoczek popatrzył na mnie.
-Bo jestem jeszcze dzieckiem! Nawet 18 lat nie mam w
odróżnieniu od was… - jęknęłam i zajrzałam prosto w te jego piękne oczka.-
Maariiii!
-Nie. Postaw temu czoła! Welli całe życie nie będzie czekał…
I tak dziwne, że on nie uległ tym tłumom młodocianych fanek!
-To by było chyba nielegalne… - popatrzyłam na tłum
dziewczyn, góra z pierwszych klas gimnazjum, które trzymały plakat właśnie ze
zdjęciem Andiego. Marinus roześmiał się tylko i pozostawił to bez komentarza.
*
-No dobra. Wygadaj się z wszystkiego co ci leży na
serduchu.- dopiero co doszliśmy do kawiarni i usiedliśmy przy stoliku, a ten
znów swoje! – Jak się wyżalisz, to ci się wszystko się poukłada.
-Dlaczego nie mogłam zakochać się w tobie? Wszystko byłoby
łatwiejsze… - i znów się roześmiał, ale chyba tak łatwo nie odpuści.- Okay.-
westchnęłam.- Tylko potem nie narzekaj, że musisz się przekwalifikowywać z
policjanta na psychologa!
-O tu jesteście! – doszli do nas dwa Andreasy. No i koniec
pogaduszki o uczuciach…
Przysiedli się, a
atmosfera jakoś szybko się rozluźniła. Jednak ani ja, ani Andreas Wellinger nie
odzywaliśmy się zbytnio. On nie odrywał ode mnie wzroku, a ja… no cóż… ciągle
obserwowałam Marinusa.
-Co ty młody, zazdrosny o Krafta? Nie ma o co! A ty Alex,
co? Jeszcze się nie otrząsnęłaś po przeżyciach? – spytał Wanki. Był jedynym
nieogarniętym w temacie… Tak mi smutno z tego powodu!
Następny dzień minął beż żadnych spięć i wszystko było na
jak najlepszej drodze. Ustaliłam z Marinusem, że pogadam poważnie z Andreasem
po powrocie do domu. Lepiej go nie rozpraszać, bo jeszcze coś się stanie. Po
ostatnim konkursie, podczas którego był 3, dziś miał jeszcze większe wymogi do
samego siebie. Ostatecznie zajął 14 miejsce, tuż przed Marinusem.
Kolejny dzień skocznego weekendu zapowiadał się świetnie,
choć potem w niektórych momentach wiał wiatr. Andreas tak jakby zapomniał o
zaległej rozmowie. Od samego rana śmiał się i żartował. Nawet nie wiecie jak mi
ulżyło! Coś czuję, że dziś pudło będzie jego.
Pojechaliśmy na skocznię, chłopcy przygotowywali się do
skoków, a ja pokręciłam się pod skocznią.
-Cześć.- podszedł do mnie pewien chłopak. Chyba Peter Prevc,
o ile się nie mylę. Tak to musiał być on, ale taki jakby odmieniony. Uśmiechał
się od ucha do ucha, może dlatego ? Rzadko się jakoś uśmiechał…
-Hej.- odwzajemniłam ten szeroki uśmiech.- Mogę w czymś
pomóc?- spytałam. Chciałam być miła!
-W sumie to tak… Widziałem, jak wczoraj chodziłaś z
Polakami… Widziałaś może gdzieś Kamila Stocha? Mam do niego pytanie…
-Wiesz co… ja to bardziej tak z Niemcami niż z Polakami, ale
może jest u nich w szatni?
-W sumie to możliwe… - roześmiał się.- Dzięki. Pożycz
Niemcom szczęścia!
-Dziękuje za nich!
A potem zadzwonili moi rodzice. Porozmawiałam z nimi dłuższą
chwilę i zaraz zaczął się konkurs.
Stałam pod skocznią. Nie z kibicami, a w pobliżu miejsca,
gdzie siadają zawodnicy, którzy właśnie oddali swój skok. Przybiłam z każdym
piątkę i prawie każdy dał mi swój autograf. Cieszyłam się jak małe dziecko.
Poza tym chyba w końcu pokochałam skoki jako sport, a nie tylko za to, że
zawodnicy są fajni.
Marinus skoczył i szybko pobiegł po kurtkę, po czym wrócił
do mnie. Gdy Welli usiadł na belkę ścisnęłam mocno kciuki. Będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze. Gdy zasiadał tam
wysoko i tak sobie leciał, to mi żołądek podchodził do gardła. Co gdyby coś mu
się stało? Ale rozmawiałam o tym z dziewczyną Severina. Podobno przejdzie mi
niedługo…
-Co oni do… - przełknął ślinę. Starał się przy mnie nie
używać wulgaryzmów, nawet po niemiecku! – W taki wiatr go puszczają!? –Marinus
nigdy nie panikował… Podeszliśmy więc bliżej bandy. Andi właśnie wybijał się z
progu.
-O BOŻE!- pisnęłam, gdy stracił równowagę. Zaczęłam się w
myślach modlić, żeby tylko nic poważnego się nie stało, żeby się skończyło
tylko i wyłącznie na lekkich potłuczeniach… PROSZĘ!
Marinus przytulił mnie do siebie mocno. Nie chciał tego mi
pokazywać, ale sam się martwił. Wellinger spadł na ziemię, a dla mnie była to
cała wieczność! Ruszał się, ale to nie poprawiało mi humoru. Na trybunach
zapadła cisza. Każdy bał się odezwać… Wzięłam kolejny głęboki oddech. Nie
wytrzymałam, rozpłakałam się. Chłopak usiadł. Ratownicy rozmawiali z nim i
założyli mu kołnierz, potem położyli go na specjalistycznych noszach. Andreas
pomachał do fanów, ale nadal mnie to nie uspokajało… Dlaczego to wszystko tak
długo trwa!?
-Marinus! Ja tam muszę iść ! Idziesz ze mną? – krzyknęłam do
niego, ale tak naprawdę nie czekałam na odpowiedź. Po chwili znalazłam się przy
karetce, która miała zawieść go do szpitala.
-Mogę z nim jechać!?- spytałam trenera, który właśnie
przybiegł do nas.
-No jedź…- i poszedł rozmawiać z lekarzami.
Usiadłam obok niego w pojeździe i złapałam go za rękę.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
-Nie płacz.- ścisnął moją dłoń.- Nic mi nie jest…
-Andreas… - spojrzałam w te jego cudowne oczy. Widziałam w
nich ból… - Przepraszam… Też cię kocham…
Przepraszam, że nie potrafiłam tego wcześniej powiedzieć…
-Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.- roześmiał się
Wellinger, co sprawiło mu jeszcze większy ból.- Co ja bym bez ciebie zrobił?
A więc jest, kolejny rozdział :) Nie wyszedł tak, jak miał wyglądać na początku. Chyba nie umiem jeszcze opisywać tak dobrze, jak bym chciała, emocji :( Ale popracuję nad tym :) Przynajmniej udało mi się wlepić tu wzmiankę o Peterze :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz