-Pobudka śpiochy!- jakiś głos, którego właściciela
rozpoznać bez otworzenia oczu niestety nie potrafiłam, próbował ściągnąć mnie z
kanapy.-Alex! Bo cię zwalę z tej sofy! Wellinger! Baczność! Co to ma być? Nie
ma mnie i już się obijają! – przetarłam oczy. Mówiłam, że gdy tylko przyjedzie
Wank to go przytulę, a teraz miałam ochotę mu przywalić, a nie go tulić!
-Człowieku! Daj nam spać!- jęknęłam ziewając.
-Czy ty wiesz człowieku, która jest godzina?- zapytał.
-Twoja ostatnia.- mruknęłam pod nosem i nakryłam się
kołdrą na głowę, tym samym odkrywając Louise, która spała po drugiej stronie.
Wtedy ona za nią również pociągnęła, więc darowałam sobie. Przeciągnęłam się i
usiadłam, opierając się plecami o kanapę. Rozejrzałam się po salonie. Wszyscy
spali na podłodze, oprócz mnie i Lou. Dlaczego nikt nie spał w sypialniach? Bo
wszyscy usnęli, gdy znów przyszła kolej na tłumaczenie komedii przez Severina…-
Chodź, bo ich obudzisz…- złapałam go za koszulkę i pociągnęłam do jednej z
sypialni.
-Uuu Alex co ty zamierzasz? Czy ty mi coś
proponujesz?- rzuciłam w jego stronę jeden z tych swoich morderczych spojrzeń.
Niewyspana Alex = niebezpieczna Alex.
-Co ty tu robisz z samego rana!?
-Z samego rana! Dobre!
-To która jest?
-Ósma godzina równo! Przecież o tej godzinie to tamte
lenie powinni biegać czy co oni tam robią o tej porze!
-Ale skąd ty się tu wziąłeś?
-Dzwonię do Schustera, czy są w tym hotelu co zwykle,
a on, że nie, że tylko on i że ja nie muszę do niego przyjeżdżać. To ja się
pytam gdzie oni są, to on powiedział, że tu ich znajdę. A tu taka
niespodzianka, Alex i jej spółka z Londynu też tu są! – zrobiłam wymownego
facepalma, tak, że aż mnie głowa zabolała. Spojrzałam ponownie na bruneta,
któremu uśmiech nie schodził z twarzy. – Chyba wiem, jak ich obudzę!
-Po co ich będziesz budzić? Trener ma jakieś sprawy na
mieście załatwiać i trening macie po południu!
-O osiemnastej.- poprawił mnie.
-No to tym bardziej, po co nas budzisz? Skoro mnie już
obudziłeś, to daj im przynajmniej pospać!
-To kto ze mną pobiega?- zapytał zawiedziony. Splotłam
włosy i byłam gotowa pójść z nim. Andreas popatrzył na mnie. Byłam ubrana w to
co wczoraj, bo niestety nie pomyślałam o tym, by wziąć coś na przebranie.
-Weź to.- chłopak rzucił mi bluzę Andreasa Juniora, bo
jak stwierdził, na zewnątrz jest chłodno.
-Nie pogniewa się ?- roześmiał się, jakbym opowiedziała
jakiś bardzo zabawny kawał. Zignorowałam jego śmiech i wyszłam z chatki.
Pobiegliśmy w kierunku sklepu, bo Andreas postanowił,
że zrobimy coś zdrowego na śniadanie. A że w lodówce Juniora nie było nic
zdrowego, to innego wyjścia niż zakupy Andi Senior nie widział.
Po kilku metrach złapała mnie kolka, zatrzymałam się i
zaczęłam łapać oddech, co nie było łatwe. Andreas, który był dość daleko przede
mną zawrócił i popatrzył na mnie rozbawiony.
-Czy ja coś mówię?- zapytał się, gdy ponownie zmierzyłam
go wzrokiem. Nie odpowiedziałam, więc zaczął wykonywać jakieś ćwiczenia
rozciągające.- No chodź! Bo nam sklep zamkną, jak w takim tępię będziemy biec!
-Bardzo śmieszne… - pociągnął mnie za rękę. –Nie dam
rady!- stwierdziłam po dziesięciu minutach i usiadłam na dużym kamieniu
znajdującym się przy drodze. Andreas oparł na nim jedną nogę i znów się
rozciągał.
-Ta dzisiejsza młodzież! Tylko komputery, cola i
chipsy! Zero sportu! Zero zdrowego odżywiania! Tylko kombinują, jak na wf nie
ćwiczyć… Jeszcze trochę z nami poprzebywasz, to ja ciebie wyszkolę! Bo Młody z
Marinusem to dla ciebie rozumy potracili, zakładając, że kiedykolwiek je mieli.
Richi z Severinem trochę mniej, ale też ci pobłażają. Za to ja, ja się tobie
omotać nie dam i wyprowadzę cię na ludzi! A teraz na poważnie… Coś ty zrobiła
ze swoimi włosami!? – wydarł mi się prosto do ucha. Potarłam je i dopiero wtedy
odpowiedziałam.
-To co chciałam… Ty mnie lepiej nie szkol, bo wyjdzie
jak w Wiśle.- wypomniałam mu nieszczęsny incydent, który już dawno mu wybaczyłam,
jednak chciałam, by się ode mnie choć na chwilę odczepił.
-Nie każę ci skakać, a biegać! Tu chyba sobie nogi nie
skręcisz… - znów pociągnął mnie za ręce, wstałam więc i biegłam próbując
dotrzymać mu tępa. Gdy znów nie mogłam złapać powietrza zauważyłam, że chłopak
wolno truchta, a ja biegnę wykorzystując swoje wszystkie siły, a i tak go
wyprzedzić nie umiem. Usiadłam na kolejnym głazie, których tu pełno i
postanowiłam, że muszę jednak poprawić swoją kondycję.
-No co ty! Przebiegliśmy może… nawet kilometra nie
przebiegliśmy! Tyle dzieci w podstawówce przebiegają w 3 minuty! Alex! Wstawaj!
-Nie dam rady.- poddałam się.
-O rany… Co ja się z tobą mam! – podszedł do mnie i
pomógł mi wstać. Potem odwrócił się do mnie tyłem.- Wskakuj! – i tak resztę drogi
do sklepu, jak i drogę powrotną spędziłam na plecach Wanka.
-Dziękuje!- przytuliłam się do niego i pocałowałam w
policzek, gdy zeszłam już z jego pleców przed domem wujostwa Wellingera.
-O jak miło.- zaśmiał się.
-Wiesz, że gdybyś mnie rano tak bezczelnie nie obudził
to zrobiłabym to na powitanie?- zapytałam.
-Bez noszenia na plecach?- odpowiedział pytaniem.
-Bez.- przytaknęłam.
-A czym to sobie na to zasłużyłem?
Nie zdążyłam odpowiedzieć na to pytanie, bo z chaty
wybiegł Kras, który przytulił się do mnie mocno i okręcił mnie w kółko.
-My myśleliśmy, że już cię ktoś porwał! Na policję
chcieliśmy dzwonić! Ooo Stary, a ty tu skąd? – chłopak podał rękę Wankowi, a ja
weszłam z zakupami do środka.
-A nie mówiłem, że wróci?- Jack zerwał się na mój
widok.- Idę się przejść.
-Idę z tobą.- Lou chwyciła go za rękę i razem wyszli z
pomieszczenia.
-Czyli to nie był sen, że ty tu byłeś i tak głośno
krzyczałeś?- paczałki Wellingera powiększyły się na nasz widok.
-No wooow!
-A nikt mi nie wierzył.- rzekł zrezygnowany.- Co dziś
dobrego na śniadanko? Może jakiś bekon z jajecznicą?- zapytał.
-Nie! Trzeba odżywiać się zdrowo, bo będziesz gruby i
od ziemi nie oderwiesz tego swojego tłustego tyłka, nie mówiąc już o dalekim
lataniu… Młody! Ucz się od starszego kolegi.
-Kto to mówi! Ha! Ty ważysz ode mnie 8 kg więcej!-
zarzucił mu Welli.
-Dżunior! Nie podskakuj… A o ile jestem od ciebie
starszy i wyższy? Moja waga jest wprost idealna i przy tym pozostańmy… Dobra wy
idziecie biegać, a ja z Alex robimy coś do jedzenia.
Chłopaki marudzili, marudzili, ale w końcu poszli.
Nawet Conor! No, no, muszę przyznać, że umiejętności przywódcze Wanka mi
zaimponowały.
-Sałatkę na śniadanie? Przecież oni cię wyśmieją i
pójdą do tej restauracji albo zrobią sobie sami tą jajecznicę…- Andreas rzucił
we mnie główką sałaty za te słowa.
-Refleks! – uśmiechnął się.- Są zbyt leniwi, a na
restaurację szkoda będzie im kasy. Znam ich jednak trochę lepiej i dłużej od
ciebie.
-Może. Swoją dziewczynę też karmiłeś samymi sałatkami
i budziłeś ją o 8 na bieganie podczas waszego urlopu?
-Weź.. Urlop… Nie chciałem z nimi jechać po prostu.-
puścił do mnie oczko.- Ale ani słowa tamtym! Ty nie pojechałaś to i ja mogłem
zrezygnować z tej niewątpliwej przyjemności. Jak powiedziałem, że jadę z
dziewczyną to mi sami odpuścili wspólne wakacje. I tak mam ich czasami dość to
jeszcze wakacje z nimi… Nawet trener się wstydzi z nimi gdziekolwiek jechać!
Znaczy się, na zawody to musi i jeździ. No i nawet się wtedy za nich nie
wstydzi, ale w hotelach na przykład? Prawie Polakom dorównują!
-A co robią Polacy?
-Jeszcze się przekonasz kiedyś! Pamiętaj jedno, chcesz
się napić? Idź do Polaków, nie do Ruskich. Polska wódka najlepsza i oni to tak
fajnie, z umiarem. Piotrek się pośmieje, z mistrzem Stochem sobie pogadasz. A z
Ruskimi pić nie lubię, choć Piotrek nie narzeka.
-Ja nie piję czystej wódki. Wolę jakieś drinki jakby
co.
-Ty to w ogóle nie powinnaś pić! Za młoda jeszcze
jesteś.
-Wanki… A wiesz ile w wódce kalorii? – zaczęłam śmiać
się z bruneta, więc szybko zmienił temat.
Zjedliśmy dietetyczne śniadanie przyrządzone przez
Andreasa i mnie, a potem wybraliśmy się na wycieczkę po Ruhpolding. Jako
pierwsze postanowiliśmy wybrać się „bardziej w góry”.
Spacerowaliśmy „łatwym” szlakiem przez dolinę wzdłuż
rzeki Traun. Jednak nie był on łatwy dla wszystkich. Ja z Lou nie miałyśmy sił
zrobić ani kroku więcej już po kilku kilometrach, a zostało jeszcze pół drogi i
powrót…
-Nie damy rady…- jęknęłam za nas obie.- Waankii! Weź
mnie na plecy, rumaku ty mój!
-Pff już się dziś ciebie nadźwigałem! Welli, pokaż
klasę! – takim oto sposobem znalazłam się na plecach Andiego, który nie był
wcale zmęczony.- Potem wrócimy kolejką. Ta Alex musi zawsze wszystko zepsuć…
-Jack! Zanieś mnie na sam szczyt! – krzyknęła za swoim
chłopakiem, ale on ją zignorował.
-Mogę? – Kraus podszedł do niej i podniósł ją,
oczywiście za jej zgodą! On jest taki słodki!
Doszliśmy na szczyt i Wellinger postawił mnie na
nogach. Spojrzałam w dół. Woow. Nigdy nie widziałam czegoś tak pięknego. Naprawdę
było tu ślicznie. Usiadłam po turecku < mało się przy tym nie przewracając,
ale Conor mój wybawca mnie złapał!> i napawałam się widokami. Mogę tu zostać
na zawsze?
-Idziemy.- Wank pociągnął mnie za rękę kilka minut
później, akurat wtedy, gdy przyleciał tu cudowny różnobarwny motyl. Teraz chyba
na dobre zakochałam się w Ruhpolding, a to dopiero początek wycieczki!
Zrobiłam kolejne, chyba już setne zdjęcie i
zjechaliśmy kolejką górską do podnóża gór. Następnie wsiedliśmy w autobus i
pojechaliśmy do oddalonego o 20 km jeziora Chiemesse na którym znajduje się
wyspa z zamkiem.
Zwiedziliśmy zamek, zrobiliśmy tym razem miliony zdjęć
i usiedliśmy na brzegu. Rozmawialiśmy tak, a czas upływał niemiłosiernie
szybko. Dlaczego nie można go zatrzymać na jakiś czas i nacieszyć się nimi
wszystkimi? Anglia nie będzie tu wiecznie… To samo tyczy też się skoczków.
Przecież mają oni treningi, zgrupowania, zawody, swoje życie, swoich przyjaciół
i rodzinę. Do tego tu jest tak świetnie! Tak czysto. Tak idealnie.
-Con… A
jak bym za ciebie wyszła, to byś mi kupił taką wyspę?- zapytałam. Mówiłam już,
że często najpierw coś mówię, a potem myślę? Tak też było i tym razem.-Eee.- chłopaka oblał rumieniec i zachowywał się jakby zapomniał, że istnieje taka umiejętność <którą on również posiada!> jak mowa.
-No młody. Teraz się nie obijamy, a zbieramy kasę na wyspę.
Wybudujesz zamek. Posadzisz drzewa. Alex od razu będzie twoja! – Severin
wyskoczył jak zwykle z dobrą radą. Ktoś dostał smsa, więc każdy z nas spojrzał
na swoją komórkę. Była 16.58, a o 18 mieliśmy być na skoczni… Biorąc pod uwagę
szybkość autobusów, były jakieś szanse, że dotrzemy na skocznię przed 18.00.
Wtedy chłopcy by się nie spóźnili… O Boże! Przecież my mamy autobus o 17!!!
Pobiegliśmy na przystanek, ale autobus nam odjechał. No pięknie… Kolejny jest
za pół godziny. Werner nas zabije! I chyba nie tylko ja tak uważałam.
-Werner nas zabije! – krzyknął Marinus za autobusem,
ale jego kierowcę chyba nie obchodził nasz los.- Idziemy na piechotę?
-Chcesz je nieść 20 km?- zapytał świadomie Wank. Od kiedy on się taki mądry zrobił?
-Chcesz je nieść 20 km?- zapytał świadomie Wank. Od kiedy on się taki mądry zrobił?
-Masz.- Wellinger podał mi swoją bluzę, którą dotąd
miał zawiązaną w pasie. Już się do niej przyzwyczaiłam. Do niej i do nadmiernej
troskliwości Andreasa. Czy mi to przeszkadzało? Gdyby Conor był taki nachalny z
tą bluzą, to zapewne by była niezła awantura, ale jeśli Andi tak się o mnie martwi,
to jest to według mnie bardzo słodkie. Taki prawdziwy gentelman z niego!
-Jack. A gdzie bluza dla mnie?- Lou spojrzała prosto w
oczy Jacka.
-Było ją ze sobą zabrać…- mruknął i usiadł na ławkę
przy Conie i Severinie. Skoro Jack nie potrafił wykorzystać takiej okazji,
wykorzystał ją Marinus. Dał jej swoją bluzę, więc obie miałyśmy identyczne.
Zrobiłyśmy sobie selfie, no bo jak to tak? Wakacje bez ani jednego selfie? A
potem powtórzyliśmy to z resztą.
W końcu zajechał nas autobus. Weszliśmy do niego, chłopcy
kupili dla nas bilety i wróciliśmy do Ruhpolding. Była 18, gdy zajechaliśmy na
miejsce. Od przystanku do skoczni było jakieś 10 minut drogi. Damy radę!
Szliśmy szybkim krokiem, aby nie złapała mnie i Lou kolka. Gdy doszliśmy, na
zeskoku stał wkurzony Schuster.
-Wy powinniście być już po rozgrzewce! To wy
powinniście na mnie czekać, a nie odwrotnie! Żeby mi to było ostatni raz, bo…
-Bo nie będzie tu więcej treningów, bo Alex miesza nam
w głowach bla,bla,bla. Chłopakom może i tak, ale mi nie!- pochwalił się Andreas
Senior.
-WANK! Trzy kółka wokół skoczni już! Biegiem!
Andreas popatrzył na trenera tym swoim błagalnym
wzrokiem, ale nawet mina słodkiego szczeniaczka na niego nie zadziałała… Biedny
Wanki!