Była już
10. Zaraz moja ‘randka’ z Andreasem. Zeszłam cicho na dół i zatrzymałam się na
korytarzu.
-Zgodzić
się?
-Nie wiem.
W sumie go nie znamy…
-Wydawał
się być miły.- mama upierała się, a ja stałam za ścianą i postanowiłam jeszcze
przez chwilę posłuchać rozmowy rodziców. Wiem, że to nieładnie, ale gorsze
rzeczy się w życiu robiło…
-Młody
jest, różne głupoty takim chodzą po głowie.
-Conor też
młody, a umiał się zająć Alex.
-Ale jak on
się nią zajmował!?
-Najlepiej
jak umiał.- teraz mama się chyba wkurzyła.- Lepiej niż my…- dodała po chwili.
-Dobra.
Pogadamy z nią jeszcze o tym.
Wiedziałam
o czym rozmawiali. O moim wyjeździe z Andreasem. Gdyby moje dziecko wypaliło z
takim czymś, raczej bym jego nie puściła. Jednak moi rodzice są inni, chcą
wynagrodzić stracony czas… Może to i lepiej?
-Nieładnie
tak ludzi obgadywać.- weszłam do salonu i usiadłam na kanapie, pomiędzy
rodziców.
-Ile lat ma
ten Andreas? – zapytał tata. Ile on może mieć lat!?
-Nie ładnie
pytać o wiek.
-Gdzie
mieszka?
-W Weißbach.
-A gdzie
to?- zapytała mama. -Myślałam, że on mieszka tu.
-Daleko.
Sama nie wiem.
-No to co
ty o nim wiesz?- powiedział podirytowany tata.
-Nazywa się
Andreas Wellinger, jest skoczkiem z niemieckiej reprezentacji i należy do klubu
w Ruhpolding. Zna angielski i uratował mnie od torebkowej zagłady.
-Co?-
tata musiał czegoś nie zrozumieć…
-Przetłumaczył
jej o co chodziło sprzedawczyni.-… ale mama szybko mu to wytłumaczyła. Ja bym
to zrobiła lepiej, podkreślając dobre cechy chłopaka, no ale cóż… Kto pierwszy,
ten lepszy.
-Jest
bardzo miły, pomocny. Jego przyjaciele też są mili i bardzo fajni. Marinus
wydaje być się bardzo zabawny.
-Kto to?-
tata naprawdę nie nadążał…
-Kolejny
skoczek.- …ale mama za niego nadrabiała.
-To co mogę
z nim jechać?- byłam pewna, że usłyszę słowo ‘tak’.
-Nie.- a tu
kolejne zdziwienie…
-Okey, nie
poznaje was.- poddałam się.
-Ale możesz
pojechać z nami.- dokończył.
Przyznaję,
udało mu się mnie zaskoczyć.
-Jesteś
najlepszym tato pod słońcem! Ty mamo też jesteś najlepsza!- przytuliłam ich mocno
do siebie.- Kocham was!- mama poszła do kuchni zrobić mi jakieś śniadanko, ależ
oni mnie rozpieszczają! A gadają na Conora….- Co będziecie teraz robić?
-zapytałam.
-Ja idę do firmy
z moim wspólnikiem. Właśnie, musisz poznać jego syna. Jest od ciebie rok
młodszy, może się dogadacie. A mama zapewne będzie dalej ogarniać dom.
-Już jest
ogarnięty. A jeżeli ten chłopak gada po niemiecku, to się nie dogadamy.
-Zna
angielski. A ty co zamierzasz dziś robić?
-O 12
niemiecka reprezentacja ma trening, więc pójdę i powiem Andereasowi co
postanowiłeś. A potem to nie wiem, pewnie pójdziemy gdzieś z Andim i Marinusem.
Musimy się bardziej poznać.
-To o
której zamierzasz wrócić?- zapytał podejrzanie.
-A do
której może mnie nie być?
-O 19 masz
być w domu. Możesz go zaprosić na kolację, dziś będę w domu, to go poznam.
-Kurcze…-
jęknęłam.
-Co?
-Bo wiesz,
czuję się tak, jakbym przedstawiała wam co najmniej swojego chłopaka, a on nie
jest moim chłopakiem.
-I dobrze,
że nie jest twoim chłopakiem.
-Jak
codziennie będzie przychodzić do nas na kolacje, to kto wie…- wyszczerzyłam
zęby.
-Alex,
chodź jeść!
Gdy zjadłam
i wzięłam szybki prysznic, postanowiłam wyglądać dziś jeszcze lepiej niż
zwykle.
Otworzyłam
szafę. Nie powiem, że było w niej wszystko poukładane… Ale… No dobra, umówmy
się, że wszystko było na szybkiego wyrzucone do niej z torby. Jeszcze kiedyś to
poukładam. Teraz muszę wygrzebać z niej jakąś sukienkę. Tak, sukienkę. Na
imprezy Conora nie zakładałam sukienek, a dziś założę. Taka miła odmiana.
Po kilku
minutach poszukiwań znalazłam moją starą, dawno zapomnianą, turkusową sukienkę.
Szukając jej czułam się, jak w kopalni, musiałam przełożyć tyle ubrań… Do tego
założyłam swoje błękitne conversy. Teraz musiałam ogarnąć fryzurę i byłam
niemalże gotowa.
Spojrzałam
na zegarek. Kurde, była już 11.50! Czy ja nigdy nie mogę wyrobić się szybciej i
mieć więc czasu!? Do tego ktoś zatrąbił przed domem… Zaraz, to samochód
Andiego!
Wzięłam
swoją małą, czarną torebkę. Włożyłam do niej komórkę. Założyłam swoje serduszko
i zbiegłam po schodach na dół.
-Ja już
wychodzę!- krzyknęłam i po chwili zbliżałam się już do samochodu skoczka.
-Hej.-
chłopak wyszedł z samochodu.- Podwieźć cię gdzieś?
-Hmm…
chętnie bym skorzystała.
-Tylko
gdzie?- zapytał tym swoim głosem.
Jak ten
chłopak na mnie działa…
-Ty wiesz
gdzie. – uśmiechnęłam się, a on odwdzięczył się tym samym.
I znów
zapatrzyłam się w jego piękne, niebieskie oczy.
-Halo,
Ziemia do Alex!- wyrwał mnie z zamyśleń.
-Oj,
sorki. To co jedziemy?- zapytałam, żeby
uniknąć dalszych pytań.
-Myślałaś o
tym… Conorze?- wiedliśmy do samochodu.
-Tak jakby.
Tsaa o
Conorze… Akurat!
-Marinus
miał się dziś najeść. Poza tym mam dla niego prezent. Ty mu dasz, czy ja?
-Ale, że
co?- nie zrozumiałam, ale gdy ponownie na jego twarzy zagościł szeroki banan,
wiedziałam już o co mu chodziło.- Kupiłeś snickersa? – kiwnął głową, na co
roześmiałam się.- A nie pogniewa się?
-Nie.
Pewnie będzie się śmiać.
-A co jeśli
nie?
-Znam go
lepiej. No to zajechaliśmy.
-Dlaczego
na waszych treningi nikt nie przychodzi?
-Bo nikogo
nie wpuszczają, żeby nas nie rozpraszać.
-To jak ja
wczoraj weszłam?
-No właśnie
nie wiem. Miałaś szczęście. Ale teraz będą cię wpuszczać bezproblemowo.
-Dlaczego?
-Bo jesteś
ode mnie.
-Ale ze
mnie szczęściara!- może nie jąkam się już tak, jak to robiłam wczoraj, ale
chłopak dalej mnie onieśmielał. W Anglii jakoś prościej było podrywać
fotografów…
Poszliśmy
na skocznię. Chyba byli już wszyscy, dokładniej mówiąc trener kadry, Marinus,
Severin no i my.
-Twoja
sukienka pasuje do włosów.
-A ten znów
o włosach.- jęknął Andreas.
-Bo jej
włosy są zajefajne.- stwierdził Marinus i oddalił się od nas.
-To co
idziesz na trybuny, czy rozgrzewasz się z nami?
-No co ty.
Rozgrzewać się z wami? Nie zasłużyłam na to.
Andreas
roześmiał się.
-Welli,
chodź! Później pogadasz ze swoją przyjaciółką.- zawołał go Freund.
Chłopcy
wyciągali się poprzez różne ćwiczenia, a trener jechał po nich równo.
Nadawałabym się na takiego trenera, ale nie koniecznie Andreasa, na niego nie
umiałabym krzyczeć… No ale Jack’a… albo Conora… Właśnie zadzwonię do niego!
-Hej!-
krzyknęłam do telefonu.
-Czego się
drzesz?- czemu telefon Conora, odebrał Jack?
-Bo lubię.
Nie nauczyli cię, że nie tyka się nie swoich rzeczy?
-Tamten
zapomniał komórki, patrzę ty dzwonisz, no to mówię: odbiorę. A tu od razu z
krzykiem.
-To czego
się czepiasz.
-Bo lubię.
-Ale
śmieszne. Czemu nie jesteś taki miły, jak w dniu, w którym wyjeżdżałam?
-Bo dziś
nie wyjeżdżasz do Niemiec.- roześmiał się perfidnie.
-Ale
śmieszne, hehehe.
-Dobra, co
tam?
-Jestem na
treningu niemieckich skoczków. – pochwaliłam się od razu.
-Nie
sądziłem, że jesteś zdolna się w kimś aż tak bardzo zakochać.
-A Jack
miły, jak zawsze! Z resztą, co ty wiesz?
-No, gdyby
Conor wziął cię na swoje lekcje śpiewu albo gdy nagrywa coś, to poszłabyś
siedzieć z nim godzinami i słuchać jak śpiewa w kółko to samo? Nie, bo to
nudne. A dla tego swojego Szwaba chodzisz i patrzysz jak skacze.
-Bo to
ciekawe.
-Nie
oszukujmy się, dla ciebie imprezy są ciekawe.
-Wal się.
-Nie no, my
nawet przez komórkę nie umiemy rozmawiać.
-Bywa… To
co u ciebie… i Lou?
-Idziemy
dziś na randę.
-Ooo.
-No.
Właśnie, muszę się już zacząć szykować. Paaa piękna.
-Najpierw
obraża, a potem nazywa piękną…
-No to paa
paskudo.
-Debil.-
rozłączył się.
-Z kim
rozmawiałaś? – chyba za głośno krzyknęłam ‘debil’, bo Andi przyszedł sprawdzić
co się dzieje.
-Z bratem
Conora.
-To czemu
go tak wyzywałaś?
-Nie ważne,
my w sumie tak zawsze. Jest spoko. Możesz wracać się rozgrzewać.
-No my już
po rozgrzewce.
-Tak
szybko?
-No. Długo
z nim gadałaś.
-Aaa dobra.
Spoko. To teraz skupiam się tylko na was.
-No ja
myślę. Mamy zaproszenie od Marinusa.
-Ooo jakie?
-Na obiad.-
roześmiał się.- On może ciągle jeść. Kiedy dać mu nasz prezencik?
-Nie wiem.
Jak skończycie skakać.- chłopak wrócił do reszty i zaczęli skakać.
Nie wiem o
co chodziło Jackowi. Naprawdę spodobały mi się skoki. Wcale nie były nudne. No
i dla mnie nie są ciekawe tylko imprezy… Za kogo on mnie uważa!? Dobra, nie
myślę o tym. Skupiam się na skokach… Ale jednak Jack to umie wyprowadzić
człowieka z równowagi.
Nagle ktoś
wszedł na skocznie. Był w stroju narciarskim i biegnąc do trenera, robił jakieś
wymachy.
-Przepraszam,
za spóźnienie trenerze. Nie możemy mieć treningów gdzieś indziej?
-Nie.-
odpowiedział mężczyzna.- Rób rozgrzewkę i dołączaj do reszty!
Skoczek
zbliżał się do mnie.
-Hi.-
spojrzał się na mnie, po czym położył swoją torbę na siedzeniu obok mnie.-Ich
bin Andreas.- podał mi rękę. Mówił po niemiecku, ale to zrozumiałam.
-Ich bin
Alex und czy możesz po angielsku?
-A no
spoko. – roześmiał się.- Nie jesteś stąd? Co tu robisz?
-Przyszłam
z Andreasem.
-Wellinger
ma dziewczynę? I nic mi nie powiedział… Nieładnie…
-Nie jestem
jego dziewczyną. – poprawiłam go, ale i tak czułam, że się zarumieniłam.
-A to
przepraszam.- chłopak na chwile się speszył.- Pewnie przyjechałaś tu na
wakacje.
-Nie.
Przeprowadziłam się tu.
-Ooo. To
gdzie teraz mieszkasz?
-O tam.-
wskazałam na mój domek, który było skąd widać.
-Szczęściara.
Mieszkać tak blisko skoczni. Ja muszę tu niezły kawał drogi przyjeżdżać. Ale
Wellinger tu chciał, nie wiem jak to zrobił, ale udało mu się namówić trenera…
-Wank!-
zawołał trener.
-Sama
widzisz muszę iść.
-No jasne.
Powodzenia.- uśmiechnęłam się do niego i chłopak odszedł.